niedziela, 29 grudnia 2013

Rewanż 6

6.



-SiBiTiVi? Co to takiego?-spytałam zdziwiona.
-Sirens Behind The Veil- Powiedziała płomiennowłosa. Parsknęłam śmiechem, co Sky puściła mimo uszu- wywodzi się od ksywki Loli, czyli Syrenki, oraz dawnej nazwy gangu, czyli Green Veil.
-Zaraz, zaraz. Nie chcesz mi przecież powiedzieć, że Lola jest tutaj Ojcem Chrzestnym?- rzuciłam układając fakty w głowie.
-Nic bardziej mylnego, kochana- wtrąciła Costa- prawda, odziedziczyłam gang po rodzicach, całą firmę i fortunę, ale nie ma osoby, która by tym wszystkim rządziła. Nie jesteśmy komunistami. Rządzi u nas demokracja, to jedna z naszych żelaznych zasad, dlatego najlepiej jak jest nas nieparzysta liczba-dodała z uśmiechem.
-wiecie co... dla mnie i tak wasza nazwa brzmi jak jakiś mało znany zespół, a nie gang morderców.
Wszyscy zaśmiali się, a atmosfera zrobiła się wesoła.
-Może powinniśmy ochrzcić jakoś nowy nabytek, co? -zaproponował Vic.
-Moja wcześniejsza propozycja łóżkowa już nieaktualna- stwierdził Mike.
Spojrzałam na niego zszokowana, z resztą jak wszyscy.
-Jak to?- spytała Sky dławiąc się napojem.
Oliver postukał ją po plecach jedną ręką, druga natomiast pocierała delikatnie jej kolano.
-Nie musiałem zawlekać jej do sypialni, żeby pokazała górną część swojej bielizny- zakpił.
Poczułam, jak moja twarz momentalnie zrobiła się czerwona.
-Tamowałam krwotok Jadena...-zaczęłam się tłumaczyć- nie miałam czasu myśleć o tym, czy pokażę za dużo... a! To dlatego tak się zawiesiłeś... świnia- skomentowałam.
-Już rozumiem, dlaczego tak gorączkowo chciał cię przyjąć...- zachichotała Alexis.
Wszyscy zaczęliśmy się z niego śmiać, więc zakłopotany schował twarz w bandamce, ale potem dołączył do nas.

W pewnym momencie Sky i Lola odwróciły wzrok i namiętnie gapiły się we framugę drzwi.
-Kol-wymsknęło się obydwu dziewczynom.
-Witam, przyjaciele- odparł głos za moimi plecami.
Wszyscy spojrzeli na owego przybysza, więc pobłądziłam za nimi i spotkałam się wzrokiem z chłopakiem.
Analizował mnie jak ciekawe znalezisko, jakby szukał mojego pochodzenia, jakbym była gatunkiem nowym dla ludzkości. Czy jestem aż tak odrażająca?
-Czyżby chłopcy przywlekli nowy nabytek? Bez konsultacji ze mną?- spytał marszcząc brwi i spoglądając na kolegów, a potem uśmiechnął się- Cóż, wybaczam wam- podszedł do mnie, wyciągnął dłoń ,a gdy podałam mu swoją , przybliżył ją do ust i delikatnie musnął- Jestem Nathaniel Buzolic.
Matko, co za kultura! Byłam wniebowzięta, ale nie dałam tego po sobie poznać.
-Jackass Linton- wydukałam.
On jakby napawał się moim głosem, a potem został napadnięty przez kolegów. Mike i Oliver naskoczyli na niego i powalili na podłogę:
-Gdzie ty byłeś, Panie Chodząca Perfekcjo?- spytał Vic stojąc nad ludzką piramidką.
-Wiesz, napotkałem pare... niedogodności w trakcie... misji- odparł Nathaniel próbując zepchnąć z siebie przyjaciół.
Buzolic to całkiem przystojny gość. Porządnie zarysowana szczęka, śniada cera, głębokie, zielone oczy z małymi zmarszczkami w kącikach, prosty nos i roześmiane, łososiowe usta. Był szczupły, lecz nie chudy. No i dosyć wysoki. Brunatne włosy zaczesane do góry, choć paru kosmykom udało się opaść na czoło dodawały mu szarmanckiego uroku.
-Za mną nikt z was nie tęsknił!- wrzasnął Kellin wchodząc do pokoju.
-Nie zdążyliśmy- westchnęła Molly.
Kells zaczął wyliczać w głowie wszystkich obecnych, a gdy rachuba wykryła błąd, zapytał:
-Gdzie mój mały, czekoladowy kompan?
Spojrzałam na niego smętnie. Wszyscy czekali, aż ja objaśnię sytuację, ale kompletnie nie miałam pojęcia jak to ubrać w słowa. W mojej głowie włączyła się blokada, więc wyręczyła mnie Sky:
-Idź do Suareza. Jaden dostał dwie kulki.
Czarnowłosy zmartwił się i nie komentując zniknął za drzwiami.
Siedziałam na kanapie i wsłuchiwałam się w rozmowy. Oni wszyscy byli dla siebie jak rodzina. Prawdziwa. Nie jak moja, imitacyjna.
Po chwili zadumy poczułam wibracje telefonu. Mój irytujący dzwonek rozbrzmiał głośno przykuwając uwagę wszystkich w pokoju. Spojrzałam na ekran i widząc wyświetlone na ekranie imię mojej siostry, wstałam i odebrałam.
-Co jest, Sophie?
-Chciałam spytać co u ciebie, mała.
-W sumie to nic ciekawego. Nudzę się, korzystam z wolnego- skłamałam.
-Ah. No bo tego...- zaczęła siostra.
-Wdziałam, że z tęsknotą nie ma to nic wspólnego. Wal.
-No bo... rozmawiałyśmy z mamą o pewnej sprawie... zadecydowałyśmy, że dla Lauren najlepiej będzie odizolować się od tego miasta na jakiś czas...
-OSZALAŁYŚCIE!!- rzuciłam zbulwersowana.
-Daj mi dokończyć i nie rób scen. Mieszkam sama w ogromnym mieszkaniu, mam dwa pokoje do zagospodarowania, małe poszłyby do szkoły, która jest kilka kroków od domu, miałabym mamę na oku...
-Czekaj, co?- myślałam,  że się przesłyszałam.
-Chcę ci powiedzieć, że doskwiera mi samotność, a ty jesteś pracoholiczką i nie masz twardej ręki do matki i zamieszka ze mną na próbę na ten rok.
-Jasne- odparłam. To, co o mnie powiedziała puściłam mimo uszu. Najważniejsze było, że bez zbędnych wyjaśnień mogłam zapewnić bezpieczeństwo rodzinie- muszę kończyć- dodałam.
Pożegnałam się z Soph i rozłączyłam.
Wszyscy patrzyli na mnie wyczekująco:
- O co chodziło? – spytała Sky.
-Nie interesuj się, jej sprawa- odparł Oliver przytulając ją do siebie i całując w policzek, żeby się nie obraziła.
-Spokojnie, to nic ważnego. Tyle, że jestem uwolniona od rodziny i nie muszę się o nich martwić. Siostra podświadomie mnie wyręczyła. Zabrała ich daleko z miasta- wyjaśniłam.
-No to super!- krzyknął Kellin wyjrzawszy zza framugi drzwi.
-Jak Jaden? – spytałam poprawiając włosy.
-Trzyma się. No, w zasadzie… na razie śpi, ale Doktorek, mówi, że będzie okej.

Siedzieliśmy tak jakiś czas, nudząc się i rozmawiając. Opowiedziałam im historię siostry. O tym jak poprzysięgłam sobie, że będzie to REWANŻ, który zatrzęsie dzielnicą, że nie boję się konsekwencji. Podkreśliłam też historię swojego życia.
-Czyli policja cię lubi- podsumował Harry, który dołączył do nas jakiś czas temu, po zamknięciu baru.
-W sumie to tak. Przecież Porucznikowi Hanks’owi ukradłam pistolet. Nie wiem jak się wytłumaczył komendantowi, ale wiedział o tym.
-Niedługo przestaną cię lubić, a zaczną obserwować, złociutka- dodała Molly oglądając swoje dłonie.
-Chodźcie na strzelnicę- zaproponował nagle Mike.
Wszyscy jęknęli w geście niezgody. Co za nieroby!
-Z chęcią się przetestuję- odparłam uśmiechając się do meksykanina.
Chłopak machinalnie klasnął w dłonie i pokierował mnie do tylnych drzwi delikatnie obejmując mnie w pasie.
Wyszliśmy na tył domu, który był ogromnym terytorium. Znajdowało się tu więcej garaży i ogromny ogród pełen róż. Czerwonych, chabrowych, różowych, herbacianych, czarnych, zielonych.
- Jakim cudem macie tutaj takie kolory kwiatów?- spytałam Mike’a zauroczona klimatem. Przechodziliśmy właśnie przez różany zagajnik.
-Cris, nasz doktorek bawi się genetyką- odparł beznamiętnie i skierował mnie w prawo.
Weszliśmy w tunel drzew, trochę przerażający, ale również pełen czaru. Korytarz rozciągał się jakieś 50 metrów. Rozglądałam się podziwiając strukturę drzew, która zawsze działała na mnie kojąco, kiedy ktoś złapał mnie za ramię. Odskoczyłam jak poparzona i ogromnie zszokowana, odruchowo schowałam się za Mike’m. Ktoś ryknął zabójczym śmiechem, okazało się, że to mój mur obronny. Zdenerwowana uderzyłam go w plecy i pchnęłam przed siebie.
-Co cię tak bawi, kretynie? –warknęłam.
-Przepraszam, że cię wystraszyłem, Linton- odezwał się ktoś za moimi plecami.
Odwróciłam się i ujrzałam Nathaniela.
-JAK ON TO ROBI!- pomyślałam na głos.
-Nie bez powodu dostaję najbardziej ryzykowne zadania, kotku- odparł z uśmiechem, a potem dodał- postanowiłem do was dołączyć, bo Lola mnie szuka. Najprawdopodobniej ukręci mi łeb.
Nie pytałam o co chodzi. Wolałam nie wiedzieć. Wyszliśmy z roślinnego tunelu prosto na strzelnicę. Co tu dużo opisywać. Była na świeżym powietrzu, znajdowało się wiele stanowisk i celów.
Stanęłam przy jednym z nich, a wtedy Kol rzucił mi pistolet. Był to mały, ciemnoszary Glock 9mm. Po obydwu ścianach bocznych i tej naprzeciw nas znajdowały się mury, które miały na celu zagłuszać huk. Mike wskazał mi cel i powiedział, że kto lepiej go uszkodzi, wygrywa. Nathaniel już wystrzelił, trafił kawałek nad środkiem manekina. Potem moja kolej, wycelowałam dokładnie i trafiłam w szyję.
-Dobrze- klasnął Buzolic.
Kolej na Mike’a. Chłopak odwrócił się plecami do celu i przykładając sobie Glock’a do ramienia, nacisnął spust i spojrzał, gdzie trafił. Zaśmiałam się, gdy sama nie mogłam wyszukać wydrążonej w manekinie dziury spowodowanej jego strzałem. Nathaniel zachichotał. Fuentes złapał mnie za nadgarstek i poprowadził do ostrzelanego celu. Stanęliśmy za nim. Mike wskazał na dziurę po moim naboju.
-No i co? To moja zasługa- odparłam szczerząc się do chłopaka.
-Przyjrzyj się uważnie- mruknął.
Faktycznie. Mój traf był przestrzelony. Mike trafił w to samo miejsce co ja.
-FART! – krzyknęłam, po czym zaczęłam się śmiać.
-FART? KOCHANA, ja po prostu jestem najlepszy. Przyznaj to.
-Nigdy w życiu- zaparłam się i skrzyżowałam ręce na piersi.
Chłopak uśmiechnął się podstępnie i przerzucił mnie sobie przez ramię.
-Puszczaj mnie! – wrzeszczałam i kopałam go po brzuchu. Bezskutecznie. Chłopak przystanął przy koledze, który strzelał jako pierwszy i naradzali się co ze mną zrobić. Wtedy doszły do nas krzyki. Z leśnego tunelu wyłoniła się Lola z nożem w ręku, a za nią biegła Sky i śmiała się jak opętana.
Kol nic nie mówiąc czmychnął za drzewo.
-Nate! NIE CHOWAJ SIĘ ZA TYM GŁUPIM KLONEM! Jak śmiałeś rozwalić kolejny samochód?! Wyłaź!- krzyczała zielonowłosa- Nie mogę uwierzyć w to, że jesteś aż tak nieodpowiedzialny! Mój nowiuteńki Chevrolet! Po prostu cię potnę!
Dziewczyna rzuciła sporym nożem w drzewo. Nathaniel wychylił się i krzyknął:
-Nie trafiłaś! Ha!
-Następnym razem trafię. Bój się dzisiaj zasnąć!
Za rozchichotaną Sky pojawił się Oliver, który złapał ją za rękę i pociągnął w stronę domu. Dołączyłam do Loli, która podirytowana zniknięciem przyjaciółki westchnęła:
- Jak oni mnie denerwują!
Wchodząc do domu zastałyśmy Oli’ego i rudowłosą leżących na gankowym hamaku. Obejmowali się i coś do siebie mówili.
Kiedy wróciłyśmy do salonu, wszyscy rozeszli się po pokojach. Lola wytłumaczyła mi, że od dzisiaj będę mieszkać z nią i Sky w pokoju. Siedziałam sama oglądając telewizję, kiedy pojawił się Vic.
-Nie śpisz?- spytał siadając obok mnie.
-Raczej nie dam rady- odparłam nie odrywając wzroku od serialu „Bones”.
-Dlaczego?
-Za dużo się dzisiaj wydarzyło- prychnęłam- dzisiaj… W TYM TYGODNIU!
-Przyzwyczaisz się- skwitował chłopak, po czym nachylił się nade mną i szepnął- musisz być bardzo ostrożna. Nigdy nie chodź sama. Od dziś śmierć będzie ci bliższa niż cokolwiek innego.


Mam nadzieję, że na razie nie zawodzę :D
Martyna.

piątek, 27 grudnia 2013

Rewanż 5


5.




-Jestem pod wrażeniem- pochwalił mnie Jaden klepiąc po ramieniu i siadając obok mnie.
Pochyliłam się opierając łokcie na udach i przejechałam dłońmi po twarzy zatrzymując je na czole. Patrzyłam na swoje buty i czekałam na wylewające się wyrzuty sumienia. Czekałam aż dopadną mnie w takim stopniu, że nie będę mogła wytrzymać patrząc w lustro, widząc potwora, a nie siebie. Ale nic takiego się nie wydarzyło.
Cała reszta dołączyła do nas po dłuższej chwili. Uniosłam głowę i ujrzałam Sky. Kucała nade mną:
-Chcesz do nas dołączyć, prawda?
-Chyba jednak będę działać na własną rękę- mruknęłam. Wstałam. Kierowałam się do wyjścia, ale zanim zniknęłam za progiem wychyliłam się i powiedziałam spoglądając na płomiennowłosą- a wy nie wchodźcie mi w drogę.
Nikt za mną nie wyszedł. Wszyscy prawdopodobnie byli zszokowani. Wróciłam do domu i nie zastałam nikogo. Sophie zostawiła liścik, że zabrała mamę również. Dobrze.
Leżałam na łóżku z głową w poduszce i usnęłam w krótkim czasie. Miałam koszmar. Obudziłam się zapłakana w nocy. Wstałam i poszłam do łazienki. Wypłukałam twarz zimną wodą i podreptałam do kuchni. Zaparzyłam sobie kawę i spojrzałam na zegarek. Wpół do piątej.  Usiadłam na blacie kuchennym i wolną ręką podrapałam się po udzie.
Zabiłam człowieka. Zabiłam młodego chłopaka, a zachowuję się jakby nic się nie wydarzyło. Dziwne. Przecież nie jestem psychopatką. Chyba.
Kiedy wybiła godzina otwarcia sklepów, ruszyłam do pobliskiego supermarketu, w celu zakupienia czegoś, czym będę się żywić przez następne kilka dni. Robię całkiem zjadliwe sushi, więc kupiłam tonę ryżu i wodorostów. Zapłaciłam należność przy kasie i wychodziłam z budynku. Kiedy odkładałam koszyk ktoś rzucił się na mnie i powalił na podłogę. Nad naszymi głowami świsnęła kula.
Spojrzałam na bok i ujrzałam Mike’a, tego z zielonego, bliżej mi nieokreślonego gangu.
-Rozglądaj się, idiotko- mruknął sucho.
Otrząsnęłam się z ciężkiego szoku, a wtedy ten złapał mnie w pasie i przeturlał pod budkę z wózkami marketowymi. Kolejna kula uderzyła w metal i odbiła się rykoszetem uderzając w samochód na parkingu. Zawyła syrena alarmowa.
-C…co się dzieje?- wydukałam.
-Cholera, gdzie jest ten gówniarz, jak go potrzebuję…- zaklął brunet ignorując moje pytanie.
Chłopak przykucnał wyciągając rewolwerek.
-Namierzyli cię- szepnął do mnie- leż grzecznie.
Rozglądałam się na boki i dostrzegłam mężczyznę ubranego na niebiesko z karabinem maszynowym wymierzonym w naszą stronę.
-Pod furgonetką!- krzyknęłam, ale niepotrzebnie. Mike już go widział.
Nawet nie celował. Przeciągnął ręką w jego kierunku i wystrzelił. Trafił faceta w ramię.
Wow.
Wtedy podjechał czarny samochód. Brunet nie czekając na moje pozwolenie wziął mnie na barki i wrzucił do auta, wskakując od razu za mną.
-Co to do cholery było?!- wrzasnęłam patrząc na kierowcę. Na miejscu pasażera siedział Jaden.
-Mówiłem, że cię namierzyli- wyjaśnił mój wybawca- powinnaś uświadomić sobie, że w piwnicy mieliśmy tylko jednego, a ten, który wcześniej prawie wpakował ci kulkę w głowę zwiał i zdał relacje opisując to, jak wyglądasz. W tym mieście nie jest trudno o zdobycie czyichś danych.
-Głupia dziewczyna…- skomentował najmłodszy z grupy.
-A…ale… jak to możliwe?- spytałam sama siebie, a potem dodałam do wszystkich- Co teraz zrobimy?
-My? Przecież nawet nie mieliśmy wchodzić ci w drogę- mruknął brunet spoglądając na mnie. Jego duże, czekoladowe oczy wierciły dziurę na moim ciele.
Uśmiechnęłam się pod nosem i zerknęłam na niego, by potem przyjrzeć mu się z pogardą.
-Chciałam zobaczyć, ile jestem dla was warta- odparłam- chyba udało mi się wycenić.
Chłopak zaśmiał się, a wtedy poczuliśmy wstrząs.
-Dogonili nas!- krzyknął kierowca.
„NO CO TY NIE POWIESZ?!”
-Wszyscy głowy w dół- warknął Jaden.
Zrobiliśmy jak nam kazał. Po naszej lewej widać było zarys granatowego auta. Przyciemniane szyby trochę przeszkadzały w widoczności.
-Zestrzelę ich- rzucił Mike.
-OSZALAŁEŚ?! Jak teraz otworzysz szybę, będzie po nas!- skomentowałam.
Chłopak chyba przyznał mi rację, bo zrezygnował z samobójczej akcji. Jechaliśmy jak szaleni, osoba kierująca autem robiła wiele manewrów, które z reguły nie dawały rezultatu. Zerknęłam przez ułamek sekundy przez tylną szybę i ujrzałam dwa wozy. Byliśmy na straconej pozycji. Wtedy spojrzałam przed siebie i mnie olśniło.
-Wjedź do skateparku!- Kierowca odwrócił się i spojrzał na mnie jak na idiotkę. Rozpoznałam jego twarz. To był  Vic- Rób co mówię!- dodałam.
Wjechaliśmy do parku i rozpoczęliśmy wyścig. Rzuciłam się na przód samochodu, siadając kolejnemu brunetowi niedbale na kolanach. Dla nas obydwu było to potwornie niewygodne.
Znałam ten park na wylot. Codziennie przychodziłam do niego z Lauren. Potrafiła wywinąć więcej trików niż niejeden jej rówieśnik płci męskiej.
Skręciłam w prawo w celu zmylenia wroga, ale nie udało mi się. Minęłam rampę numer jeden, a kiedy auta puściły się za mną objechałam ją dookoła. Dodam, że ledwo się zmieściłam, więc po mojej prawej znajdowała się krawędź prowadząca w dół Bowl’a*. Jedno auto dało się nabrać i stoczyło po rampie wyrządzając sobie dużo szkód. O pasażerach nie wspominając.
Jaden wychylił się i usiadł na drzwiach auta, po czym ukazując Devilom swoją broń strzelił. Spudłował.
-Nie jedź jak pijana, bo nie trafię!- krzyknął.
-Jak będę jeździć jak trzeźwa to oni trafią w ciebie- odpowiedziałam i kontynuowałam slalom.
Usłyszałam huk za sobą, a Jaden opadł na drzwi samochodu zwijając się z bólu. Vic złapał go jedną ręką za szlufkę od spodni i trzymał, by ten nie wypadł, po czym użył siły i naprężając mięśnie pod ciężarem nastolatka, wciągnął go powrotem do auta. Spojrzałam na niego przelotnie. Miał dziurę w klatce piersiowej i trzymał się za policzek. Jedna z kul musiała go tam drasnąć. Widać było jak przełykał łzy i krztusił się krwią.
Mike prawdopodobnie dopiero co zobaczył w jakim stanie jest jego kolega, bo warknął:
-Osz wy… - brunet otworzył dach auta, wychylił się i strzelił. Trafił gońców w przednią szybę, która rozpadła się na małe kawałeczki. Pozbyliśmy się ich, bo skręcili gwałtownie z piskiem opon i zatrzymali się na rampie numer 4.
Kiedy wyjechaliśmy na prostą, usiadłam obok Jadena i wtedy dopadła mnie panika. Zdjęłam bluzę i stwierdziłam, że lepszym materiałem do tego będzie koszulka. Zdarłam ją więc z siebie i przyłożyłam do rany chłopaka, gdy podniosłam mu t-shirt. Wyglądało to okropnie. Krew nie tryskała, więc nie było też najgorzej. Włożyłam bluzę i spojrzałam na chłopca.
-Dam radę- odparł dysząc.
-Zawieźmy go do szpitala- powiedziałam do Vic’a.
-Oszalałaś. Jedziemy do domu- rzucił po czym gwałtownie skręcił, że uderzyłam głową o drzwi pasażerskie.
Spojrzałam na nich jak na idiotów:
-On się wykrwawi- mruknęłam pocierając dłonią o głowę.
-Jedziemy do domu- powtórzył kierowca.
Przesiadłam się do tyłu, by dać rannemu trochę odetchnąć.
Dojechaliśmy na miejsce, tak mi się wydaje. Stanęliśmy pod ogromnym domem. Wyglądał jak zamek z typowo amerykańskim dachem. Miał cztery drzwi garażowe, kilka blaszanych garaży po prawej. Wiele kondygnacji. Był ozdobiony szarawą cegłą. Miał wiele okien i ogromne mahoniowe drzwi. Przy wejściu stały dwie gigantyczne, rzeźbione kolumny. Naokoło posiadłości rozciągał się las. Nie wiem jak długo jechaliśmy, ale z całą pewnością nie byliśmy w mieście. Mike wysiadł pierwszy i wziął Jaden’a na ręce. Zaniósł go pospiesznie do domu.
-Dlaczego nie pojechaliśmy do szpitala? – spytałam przelotnie patrząc na Vic’a.
- Od tego mamy Crisa. Jest naszym lekarzem. W piwnicy jest jego raj, czyli laboratorium połączone ze szpitalem. Bardzo praktycznie, co?
Skinęłam głową. Weszliśmy do środka. Był tak samo bogato ozdobiony, co zewnętrze. Wyparkietowane podłogi, ściany z obrazami. Nie zdejmowaliśmy butów na korytarzu, tylko od razu popędziliśmy do salonu. Nie było mi dane bliżej przyjrzeć się willi od środka. Wbiegliśmy do pokoju. Był tak samo urządzony jak salon na górze baru „Hell”, poza pozłacanymi elementami zawartymi tutaj.
-Matko, skąd macie tyle pieniędzy na to wszystko. Produkujecie meta-amfę?- spytałam rozglądając się.
-Długa historia- odparła Lola z uśmiechem.
Wskazała mi ręką, bym usiadła. Tak też zrobiłam.
-Wiedziałam, że będą z tobą kłopoty- mruknęła jedna z dwóch blondynek siedzących naprzeciw- już cię lubię- dodała, uśmiechając się ciepło- jestem Alexis Peper.
Była może z rok młodsza ode mnie. Niska postura, chuda. Miała okrągłą twarz z kilkoma pieprzykami w okolicach nosa jak ja. Niebieskie, błyszczące oczy, zadarty nosek i wąskie usta. Jasne blond włosy opadały jej na ramiona, a jeszcze jaśniejsze- doczepiane wysuwały się jeszcze troszkę dalej. Miała okulary. Nigdy nie uwierzyłabym, że jest w gangu, gdyby nie siedziała teraz, w tym salonie.
-Pora się przedstawić! – krzyknęła druga z nich energicznie – Molly Barth- dodała nie wstawiając z miejsca.
Wyglądała podobnie do Alexis. Miała nieco dłuższe, również jasne blond włosy, brzoskwiniową cerę, nieco węższą twarz w kształcie małego serduszka. Niebieskie szczere oczy i pewny wyraz twarzy. Była mniej tego samego wzrostu co jej koleżanka. Również nie uwierzyłabym, że jest maszyną do zabijania.
-My się już znamy. Vic Fuentes- odparł brunet zakładając  czapkę moro na głowę. Jego kolczyk w nosie zabłysnął zabawnie.
-Sky Landon – powiedziała płomiennowłosa.
Cóż, jej też się wcześniej nie przyglądałam. Była bezapelacyjnie najniższa ze wszystkich. Szczupła postawa, krótkie marchewkowe włosy. Miała wąską, owalną twarz wysmaganą uroczymi piegami. Mały, zadarty nosek, duże świecące, hmmm… szmaragdowo niebieskie oczy.
-Oliver Sykes – rzucił chłopak siedzący pod kominkiem, po czym wstał i uścisnął moją dłoń.
Miał nieco ponury wyraz twarzy. Wiele widocznych tatuaży na szyi, odsłoniętych ramionach, całych rękach dodawało mu szelmowskiego wyglądu. Był bardzo wysoki i przeraźliwie chudy. Wystające kości policzkowe, przymrużone, ale ciepłe, piwne oczy nie ukazywały jakiejkolwiek oznaki niedowagi. Ciemne włosy zakręcały się w różne zawijasy, w każdą stronę tak, że delikatnie opadały na uszy, a potem wzbijały się w górę. Malinowe usta co chwila zwilżał językiem.
- Ja jestem Lola Costa, ale też już wiesz- odparła zielono włosa wymachując rękoma.
Była piękna. Pod rażąco-zieloną grzywką skrywała wachlarz czarnych rzęs, który z kolei okalał duże, czarne jak smoła oczy. Wąska, kulista twarz, ciemna karnacja, duże, pełne usta. Po prostu ideał dla każdego chłopaka pod względem fizycznym.
-Młody da radę, nie jest źle- powiedział Mike wchodząc do pokoju i ocierając twarz od potu- Mike Fuentes- kiwnął do mnie i kontynuował- jeśli nie weźmiecie tej dziewczyny pod swoje skrzydła, to sam to zrobię. To było dopiero szalone! Uratowała nas. Kto by pomyślał- wyjaśnił i zaczął opowiadać historię z dzisiejszego ranka.
Siedziałam trzymając dłonie na kolanach i czułam jak stają się ciepłe i lepkie. Powiedział o mnie dużo dobrego. Uratował mi życie. Chyba nie miałam innego wyjścia, jak przyznać, że go lubię.
- To co – westchnęła Costa uśmiechając się do mnie promiennie – witamy w domu SiBiTiVi.


*Bowl – czasza, misa, potocznie. Specjalnie wydrążona dziura w ziemi, wybetonowana pod odpowiednim kątem dla osób jeżdżących na bmx’ach lub deskorolkach. Bardzo mi przykro, ale moja upośledzona zdolność do opisywania czegokolwiek nie wytłumaczy Wam tego lepiej. Możecie sobie wygooglować J

piątek, 20 grudnia 2013

Rewanż 4

4.

Obudziłam się odrobinę otępiała. Obraz przed oczami mi się rozmazywał. Po chwili wreszcie mogłam się przyjrzeć. Biały sufit, ledowa lampa, jasne pomieszczenie, wiele metalowych łóżek i śnieżnobiałych pościelach. Jestem w szpitalu?! Podniosłam się do pozycji siedzącej i ujrzałam ojca. Spał na krześle. Tato tutaj? Może mi się to tylko śni? Trzymał mnie za rękę. Nie chciałam go budzić, ale moja nagła zmiana pozycji sprawiła, że ten otworzył oczy.
-Jackie… - zaczął. Miał zatroskany wyraz twarzy. Bardzo długo się z nim nie widziałam. Chciałam go przytulić, ale jakaś blokada w głowie zakazała mi to zrobić.
-Tato… -wydukałam i usłyszałam, jak głos mi się załamał. Po moim policzku spłynęła łza. Od razu to zauważył i przetarł ją kciukiem.
-Coś ty robiła w tamtej dzielnicy, skarbie?- spytał.
-Gdzie mama i dziewczynki?- zignorowałam jego pytanie.
-W domu, przykro mi, nie mogły przyjechać…
-Żadna nowość- prychnęłam i położyłam się na boku.
Dalsza część rozmowy polegała na tym, że tata tłumaczył mi jak gówniarze, że mama ma problemy z alkoholem. Jakbym tego nie wiedziała. Poza tym dowiedziałam się, że moja siostra, Sophie przyjechała bo Lauren i Anne, żeby zabrać je na kilka dni do siebie. To dobra wiadomość. No i poza tym dalej mówił o tym, że zbliża się sprawa o rozwód, że zabierze moje siostrzyczki i tak dalej. Chrzanić. Pielęgniarki były wredne i podczas zmiany opatrunku sprawiały mi okropny ból. Kiedy poskładali mi żebra wróciłam do domu i zadzwoniłam do szefa, z prośbą o miesiąc wolnego. Wiem, że nie było mu to na rękę, ale zgodził się po części ze względu na mój wypadek i po części ze względu na wcześniejszą sprawę. Byłam przesłuchiwana przez obcego policjanta, ale nie wniosłam żadnego sensownego zeznania, więc wypuścili mnie do domu ze świadomością, że będą mnie obserwować. Zamontowałam w swoim pokoju worek treningowy, który tego wieczora dostał porządne lanie. Raz oddał mi tak mocno, że przez godzinę miałam na twarzy czerwony ślad.
Postanowiłam, że pójdę na spacer. Ubrałam się odpowiednio na tę chłodną pogodę i wyszłam z mieszkania. Przemierzałam ulice w ciszy, myśląc o barze „Hell” i o tym, czego mogłabym się dowiedzieć o Niebieskich od tej dziewczyny, Sky. Ktoś dogonił mnie i zrównał nasze kroki. Poznałam go po głosie, na co jęknęłam z odrazą.
-No hej, mała. Jak zdrówko?- spytał Jaiden z sarkazmem w głosie.
-Nie powinno cię to obchodzić- odparłam buntowniczo.
Chłopak szarpnął mnie za ramię i przywarł do ściany.
-Grzecznie cię zapytałem, nie powinnaś być wobec mnie taką rebeliantką, powinnaś to wiedzieć od początku.
-Gdzie twój przydupas Harry?- spytałam opryskliwie wiedząc, że nie zrobi mi krzywdy. Czegoś ode mnie chciał.
Chłopak uśmiechnął się pod nosem. Pewnie uznał to za komplement, bo normalny człowiek stwierdziłby, że to on jest podporządkowany chłopakowi w lokach, nie na odwrót.
-Nieważne. Ktoś z moich chce się dowiedzieć, po co śledziłaś Blue Devila.
-Blue Devila? – spytałam zdziwiona, a potem do mnie dotarło- mówisz o tym niebieskim frajerze? Cóż, prywatna sprawa.
-Właśnie, że się mylisz. Odkąd wkopałaś się w naszą akcję to już nie jest prywatna sprawa.
-Jaką akcję?- zdałam sobie sprawę jak ja mało wiem.
Chłopak zrozumiał, że powiedział za dużo. Zbliżył do mnie swoją twarz i powiedział:
-Pójdziesz ze mną. Żadnych krzyków, bo inaczej będę musiał cię zabić, a to chyba nie leży w twoim interesie, skoro jak na razie nie nakopałaś Devilom tylko sama oberwałaś.
Chwycił mnie za nadgarstek i ciągnął za sobą. Wpakował mnie do auta, na siedzenie pasażera i ruszył.
-Kto by pomyślał, że taki gówniarz ma prawo jazdy- prychnęłam- czyżbyś jeździł nielegalnie?
-Wolne żarty. Mam osiemnaście lat.
No tym to mnie zaskoczył. Postanowiłam, że więcej nic nie powiem aż do końca drogi. Kiedy dojechaliśmy pod bar „Hell’ wysiadłam sama i weszłam do lokalu nie czekając na Jadena.
W środku nie było ani żywej duszy. Już odwróciłam się w celu wyjścia, kiedy przed  sobą spostrzegłam jakąś postać. Był to ten sam chłopak, który rozmawiał w barze z płomiennowłosą, zanim ruszyłam za Blue Devilem. Miał brązowe włosy opadające na ramiona, na głowie czapkę z daszkiem. Meksykańskie rysy twarzy trochę złagodniały i wydawały się być bardziej pomieszane. Miał ciemną karnację, duże, pełne usta, ogromne, brązowe oczy i kolczyk w nosie. Był niski, ale trochę wyższy ode mnie. Miał zieloną bandamkę przewiązaną na nadgarstku.
-Nie zgubiłaś przypadkiem drogi, dziewczynko?
-YYY… no… - zaczęłam się jąkać, kiedy spojrzał mi w oczy i uśmiechnął się szelmowsko.
-Nie, Vic, ona jest tutaj na wezwanie Sky- wytłumaczył Smith i wskazał mi drogę.
Ruszyłam za nim pospiesznie. Przeszliśmy przez kuchnię barową i znaleźliśmy się na korytarzu. Pokonaliśmy schody i weszliśmy do pierwszego pokoju po prawej. Był to salon. Szare ściany, nieskazitelnie biały dywan, wiele brązowych foteli i kanap pośrodku, kominek i inne tego typu rzeczy. Prawie wszystkie miejsca siedzące były zajęte. Trochę się zdenerwowałam widząc taką liczbę obcych mi osób. Każda z nich miała zieloną chustkę albo na nadgarstku albo na szyi.
-Sky, to jest… - zaczął Jaden, a wtedy zdał sobie sprawę z tego, że nie zna mojego imienia.
-Jackass… Linton… - pomogłam niepewnie.
-No właśnie, to ona. Dziewczyna, która pomogła nam złapać jednego z Blue Devili.
Wszystkie pary oczu zwróciły się w moją stronę. Zatrzęsłam się mimowolnie.
-Jak to? To chyba pomyłka – zaprotestowałam nie mogąc uwierzyć własnym uszom. Cofnęłam się o krok, a wtedy spotkany w barze chłopak pchnął mnie do przodu -Nie dotykaj mnie! – wrzasnęłam odwracając się do niego- Przysięgam, jeszcze raz mnie dotkniesz, to oberwiesz.
W pokoju rozległ się chichot. CO ICH TAK CIESZY DO CHOLERY?! Czułam się jak bokser przed walką. Wszędzie pełno ludzi, którzy życzą ci źle. Stałam rak wryta wiedząc, że nie mogę wykonać zbyt gwałtownego ani prowokacyjnego ruchu. W końcu nie byłam na swoim terytorium.
-Pozwól, że wyjaśnię ci twój wkład w naszą sprawę.  Osoba, która była u nas w barze i ta sama osoba, którą postanowiłaś śledzić to Blue Devil. Jeden z członków wrogiego gangu. Chcieliśmy go schwytać i wydostać z niego po co przyszedł do naszej siedziby. Kiedy Jaden otrzymał rozkazy, okazało się, że w jednym z zaułków toczy się bójka. Kiedy Vic i Tony dotarli na miejsce zauważyli, jak jeden z nich celuje w twoją głową pistoletem. Uratowali cię. Moim pytaniem jest: Dlaczego zaczęłaś z nimi walczyć, skoro z góry wiadome było, że nie masz szans?
Westchnęłam i pokiwałam głową przecząco. Nie chciałam o tym mówić. Nie przy tych wszystkich ludziach.
Nie spodobał im się mój protest. Jedna dziewczyna wstała. Była chyba najbardziej charakterystyczna osobą z całego towarzystwa. Miała rażąco zielone włosy, szare oczy, mały, zadarty nosek i wąskie usta. Powieki prawie całe pokryte czarnym eye-linerem, a usta czerwoną szminką. Miała na sobie czarne legginsy, szarą tunikę w kratkę, opinającą się na biodrach i dekolcie i czarną, skórzaną kurtkę. Na nadgarstku zielona chustka, a na szyi czarna, ćwiekowana obroża. Podeszła do mnie tanecznym krokiem i kiedy nasze oczy się spotkały, powiedziała:
-Nie zrobimy ci krzywdy. Powiedz nam tylko jaki masz interes do niebieskich.
-Ymmm… tak więc… - nie wiedziałam od czego zacząć, a potem stwierdziłam, że dam upust emocjom- Szukam zemsty. Chcę znaleźć zgraję, która porwała i zgwałciła moją małą siostrę i odegrać się za to. Ten w nocy wydawał się doskonałym celem do mojej „wiadomości” dla nich. Nie wiedziałam czy to jeden z tych, ale byłam pewna, że należy do tego gangu. Poszłam za nim, a kiedy się zatrzymał i zaatakował, zyskałam nad nim przewagę. Wtedy pojawił się ten drugi. Zabrał mój pistolet…
-Zaraz zaraz…- zaczął Vic – potrafisz strzelać?
-Co w tym dziwnego? – spytałam, a wtedy padło kolejne pytanie, tym razem z ust Sky.
-Jak się dowiedziałaś, że to oni zgwałcili twoją siostrę?
Nie zdążyłam odpowiedzieć, bo wtrącił się Kellin:
-Kiedy podeszła do baru pokazała mi rysunek z namalowanym ich tatuażem, to nie mogła być pomyłka.
-A kiedy tylko go zobaczyłam, postanowiłam, że dorwę go, przepytam, a potem zabiję.
-Zabiję, powiadasz?- zdziwił się Harry.
Zapadła cisza. Vic szepnął mi na ucho, żebym usiadła na jednej z kanap. Kiedy zajęłam miejsce, na oparcie wdrapał się Jaden.
-Musisz pokazać, że możemy ci ufać- powiedziała Sky przyglądając się swoim paznokciom.
-Jak to zrobić?- zapytałam niepewnie.
-Jakieś sugestie?- Sky postanowiła skonsultować się z resztą grupy, ale odezwał się tylko Mike:
-Jak jest dobra w łóżku to można jej zaufać. Mogę ją przetestować!- krzyknął wymachując rękoma i uśmiechając się na samą myśl.
-I widzisz z jakimi idiotami muszę się teraz użerać?- jęknęła rudowłosa.
Zaśmiałam się. Reszta również rechotała, ale trochę ciszej niż ja.
-Mam pomysł- odezwała się jedna z blondynek siedzących w kącie. Przypominała mi kogoś z mojej dawnej szkoły. Wszystkie pary oczu zwróciły się w jej stronę, więc kontynuowała- zabierzmy ją do piwnicy.
Zadrżałam.
-Po co?
-Zobaczysz- Oznajmił Jaden.
Wszyscy wstali i skierowali się ku drzwiom. Zostałam zmuszona by iść z nimi.
W niewielkim pomieszczeniu, do którego weszliśmy była tylko jedna lampka naświetlała ona centrum pokoju, na którym stało krzesło. Do niego przywiązany był człowiek. Był niewiele młodszy ode mnie. Pomimo, że wcześniej nie mogłam zidentyfikować jego twarzy, wiedziałam, że to ten chłopak, z którym spotkałam się owej nocy. To on dźgnął mnie nożem. Stałam naprzeciw niego i obserwowałam krew kapiącą po jego brodzie. Odgryzł sobie język. Wiedziałam, co mam zrobić, ale najpierw chciałam się upewnić. Podeszłam do niego, choć był związany, na bezpieczną odległość. Uklękłam i powiedziałam:
-Anne Linton.
Chłopak patrzył na mnie tylko tępym wzrokiem.
-Czy to ty byłeś jednym z tych, którzy porwali i zgwałcili dwunastoletnią Anne Linton jakiś czas temu?
Wtedy zauważyłam zmianę w jego postawie. Wyprężył się dumnie jak lew, a na jego twarzy pojawił się bezczelny uśmieszek. Jak on śmiał!
Wtedy podszedł do mnie wysoki, bardzo chudy chłopak i podał pistolet. Zanim nacisnęłam spust powiedziałam tylko:
-Spokojnie, reszta tych gnojków dołączy do ciebie lada dzień.

Jego krew rozbryznęła się po całej ścianie. Wyrzuciłam spluwę w kąt i minęłam całą grupkę praktycznie obcych mi ludzi. Usiadłam na fotelu w ich salonie i powiedziałam sobie „Jeden z głowy”.

niedziela, 15 grudnia 2013

Rewanż 3


3.
Internet nie pomógł mi zbytnio w poszukiwaniach owego diabelskiego tatuażu. Był on w sumie jedynym tropem jaki miałam. No i te ubrania. Cholera, musiałam coś zrobić.
Siedziałam w swoim pokoju napawając się ciepłem wydobywającym się z rozgrzanego laptopa na moich kolanach. Zapach cytrynowej świeczki rozchodził się po pomieszczeniu. Był dosyć chłodny wieczór. Lauren razem z Anne spały na moim łóżku. Wyglądały jak dwa, małe, blondwłose aniołki. Takie niewinne. Czym jedna z nich zasłużyła sobie na taką tragedię? Dlaczego to musiało spotkać akurat  moją siostrę? Czy nasze rodzinne problemy nie wystarczyły? Co złego wydarzy się jeszcze w życiu tego dziecka? Zbyt dużo pytań, za mało odpowiedzi. Ale nie mogę tego tak zostawić. To nie leży w moim zwyczaju.
Od czegoś trzeba zacząć.
Postanowiłam zrobić mały rekonesans w jednej z gorszych dzielnic miasta.
Ubrałam kurtkę  i po cichu, nikogo nie budząc wyszłam ze starego mieszkania.
Zajechałam w znane mi już miejsce. Zajęłam to samo, niedozwolone parkingowe stanowisko i wysiadłam z auta. Ulica była pusta, latarnie świeciły rażąc moje oczy. Stary migoczący szyld z napisem „White Dragon” mienił się w mojej głowie. Przed wejściem zawahałam się przez moment w obawie, że rozpoznają mnie z ostatniej wizyty. Ale moje zadanie było ważniejsze.
Wkroczyłam pewnie nie patrząc na boki, mijając zatłoczone stoliki pełne podejrzanych ludzi. Minęło mnie kilka osób, które mierzyły mnie złowrogim wzrokiem. Na samą myśl o tym mam dreszcze.
Podeszłam do baru i usiadłam na jednym z czerwonych, skórzanych krzeseł.
- Jest Maddie? – spytałam barmana, który właśnie rozlewał całą butelkę do kilku kieliszków.
Cóż za niedbałość. Wylał bardzo dużo alkoholu na ladę nic sobie z tego nie robiąc. Cholera, brzmię jak mama.
Mężczyzna zerknął na mnie dyskretnie i uśmiechnął się pod nosem. Dziwak. Skinął głową ukazując duży tatuaż na szyi. Ruszyłam za jego wzrokiem, po czym wstałam i skierowałam się we wskazane miejsce.
Przy ostatnim stoliku siedziała barmanka ze stadem pijanych, młodych chłopaków. Śmiali się w niebogłosy. Jeden z nich obmacywał dziewczynę, która nie czuła się przy tym zbyt komfortowo. Jednym płynnym ruchem zdjęłam jego rękę z jej uda i powiedziałam:
-Musisz być naprawdę zdesperowany, skoro nie masz lepszych zajęć jak  dotykanie kelnerki w klubie, żeby się zabawić. Wracaj do szkoły, chłopczyku.
Pociągnęłam koleżankę za rękaw koszuli i wyciągnęłam w ustronne miejsce nie zważając na zrzedłą minę dzieciaka.
-Dałaś mu do wiwatu! Zawsze pojawiasz się w takich momentach, Spicy- podsumowała brunetka.
- Nie mów tak na mnie. W sumie, tym razem to tylko zbieg okoliczności. Mam do ciebie sprawę.
Dziewczyna klasnęła w dłonie i wydała z siebie dźwięk zażenowania oznaczający „ No oczywiście…”. Nie miałam ani czasu ani ochoty bawić się z nią w gierki mimiki ciała i zapytałam:
- Co wiesz o gangach w naszym mieście?
Maddeline spojrzała na mnie szeroko otwartymi oczyma.
-W co ty się wpieprzyłaś?
- Jeszcze w nic. Dalej nie uzyskałam satysfakcjonującej odpowiedzi, a mam mało czasu.
- Nie odpowiem, dopóki się nie dowiem, co cię skłoniło do poszukiwania wiadomości o naszych gangach?
Zrezygnowana osunęłam się po ścianie.
- Słyszałaś o mojej siostrze?- Brunetka przyjrzała mi się uważnie i przysiadła obok mnie. Pokiwała przecząco głową, więc kontynuowałam- Została zgwałcona. Udało mi się ustalić, że osoby, które jej to zrobiły, miały charakterystyczne barwy i znaki na rękach. Podejrzewam jeden z miejskich.
Barmanka rozdziawiła usta, a potem zamknęła je i szepnęła mi na ucho: Idż do klubu Hell i tam zapytaj o to dziewczynę o imieniu Sky, więcej nie mogę ci powiedzieć.
Podziękowałam jej i wybiegłam z lokalu. W GPS’ie wpisałam nazwę, którą wcześniej podyktowała mi koleżanka i ruszyłam we właściwym kierunku.
Cóż, w porównaniu do tamtej, ta ulica była pełna życia. Złowrogiego, ale zawsze. Pod każdą latarnią stała Panna do towarzystwa. Wszystkie ubrane podobnie. Albo nie, rozebrane podobnie. Wokoło kręciło się kilka grupek wytatuowanych chłopaków. Zauważyłam na jednym z budynków napis „Hell” i odczułam ulgę. Ruszyłam w tamtą stronę. Minęło mnie dwóch chłopaków. Jeden z nich był drobniuteńki. Typowa afroamerykańska karnacja, duże czarne oczy, zmarszczone brwi, warkoczyki na całej długości włosów. Miał zieloną chustę tak jak jego kompan przewiązaną na szyi. Drugi- biały, bezapelacyjnie wyższy, potężniej zbudowany. Miał kasztanowe loki, zielone oczy i trądzik. Wyglądał na mniej więcej 20 lat, nie jak jego młodszy kolega. Czarna skórzana kurtka idealnie opinająca jego ciało dodawała mu do wyglądu więcej mrocznego uroku, niż można by się tego spodziewać. Obydwaj zmierzyli mnie zdziwieni, ten młodszy odwrócił się i powiedział:
-Co tu robisz, mała?
Spojrzałam na niego i zauważyłam, że obydwaj przystanęli.
-Smith, zamknij się i chodź- warknął ten wyższy i pociągnął chłopaka za bandamkę.
-Stul pysk, nie widzisz, że dziewczyna się chyba zgubiła?
Prychnęłam prowokacyjnie i skierowałam się ku melince. Najwyraźniej murzynek nie uzyskał satysfakcjonującej odpowiedzi, bo pobiegł za mną i szarpnął za ramię.
-Ogłuchłaś?! – wrzasnął. W jego oczach widać było ogień i przerażającą chęć do wszczęcia bójki.
-Nie dotykaj mnie – pisnęłam.
-Po co taka dobra dziewczynka przychodzi do tej dzielnicy?
Jego kolega zaczął się niecierpliwić i mruknął:
-Jaden, rusz tu to dupsko, bo zaraz sam się do ciebie przejdę.
-Cicho, Harry.
-Mam tu swoje interesy do załatwienia- odparłam.
Chłopak obdarował mnie uśmiechem z kolekcji  „jeszcze się zobaczymy” i pobiegł za kolegą.
Weszłam do lokalu i rozejrzałam się w poszukiwaniu lady barowej. Dostrzegłam ją na końcu pokoju i od razu ruszyłam w jej stronę. Nieciekawy zapach potu i wody kolońskiej mieszał się z tytoniem i dziwnym zapachem klimatyzacji.  Nie było tu tak tłoczno jak w Białym Smoku, ale z całą pewnością wiele bym dała, żeby zamienić tych podejrzanych typów na wcześniejszych. Tamci w porównaniu do teraźniejszych mogliby być wzorowymi studentami.
Usiadłam na krzesełku i zawołałam jednego z barmanów. Po plakietce wydedukowałam, że ma na imię Kellin. Brawa dla mnie, to na pewno  najważniejsze odkrycie, jakiego dzisiaj dokonałam.
-Co podać?- spytał przeczyszczając kufelek od piwa.
Miał czarne, dłuższe włosy, które, jak się wcześniej wydawało, jednak nie opadały na ramiona.  Czarne oczy wpatrywały się we mnie badawczo, pełne usta wydął w geście niecierpliwości, na ladzie podpierał się rękoma uwidaczniając liczne tatuaże.
-Szukam Sky.
Chłopak zdziwił się, o czym świadczyły zmarszczki na czole spowodowane uniesieniem brwi. Spojrzał na dziewczynę stojącą kawałek dalej, niską, rudowłosą istotę rozmawiającą z odrobinę wyższym chłopakiem o meksykańskich rysach twarzy i odparł:
-Masz do niej jakąś sprawę? Teraz niestety jej nie ma. Coś przekazać?
-Właściwie to tak… - mruknęłam wyczuwszy kłamstwo z jego ust. Z kieszeni spodni wyciągnęłam pomiętą, małą kartkę z rysunkiem. Widniał na niej ‘rysopis’, który sporządziłam, kiedy Anne opisywała mi tatuaż jednego z oprawców. Pokazałam mu, a potem dodałam – gang. Niebieskie ciuchy i ten oto tatuaż na dłoni.
Kellin spojrzał na mnie spod byka, jakbym żartowała. Był zszokowany. W sumie to mu się ani trochę nie dziwię.
Obok mnie zwolniło się krzesło. Za moimi plecami przemknął chłopak. Odwróciłam się, bo coś przykuło moją uwagę. Miał naciągnięty na głowę kaptur, więc nie mogłam się mu dokładnie przyjrzeć, i ręce w kieszeni. Bardziej jednak zwróciłam uwagę na jego ubrania. Kolor jego ubrań. Były niebieskie. Ciemnoniebieskie. Obserwowałam go jak zahipnotyzowana, a w moim ciele zaczęło wrzeć.
-Już… nieważne…- odparłam do barmana, który spoglądał na tą samą osobę co ja.  Zerknął na mnie zdziwiony i próbował zatrzymać, ale zeskoczyłam z krzesła zanim zdążył złapać mnie za ramię.
-Hej! Dziewczyno!- krzyknął za mną, ale to zignorowałam.
Ruszyłam za chłopakiem, którego obrałam na cel. Pchałam się pomiędzy ludźmi byle tylko nie stracić go z oczu. Zdenerwowana wyszłam z baru i od razu skręciłam w prawo. Niebieski szedł sam, mozolnie stawiając kroki.
-Hej maleńka- powiedział ktoś, kto mnie dogonił. Wyrwał mnie z obmyślania morderczego scenariusza.
Był to ten sam czarnoskóry chłopak co wcześniej.
-Coś tak myślałem, że jeszcze się spotkamy.
-Aha- odparłam wcale go nie słuchając i skupiając się na obiekcie przede mną. Delikatnie zaczął przyspieszać. Zrobiłam tak samo, tyle, że najdyskretniej jak tylko mogłam.
-Przychodząc na tę dzielnicę pakujesz się w kłopoty- powiedział Jaden ze złowrogim błyskiem w oku.
-Daj mi spokój- mruknęłam, a potem dodałam:- bądź cicho.
Chłopak przystanął, po czym prychnął i chyba odszedł, bo nie dołączył do mnie.
Dziwny dzieciak, dziwna rozmowa, dziwna okolica. Czyli wszystko się zgadza. Moja przyszła ofiara skręciła w zaułek, w którym było potwornie ciemno. Ani żywego ducha. „Idiota” pomyślałam. W pewnym momencie chłopak odwrócił się. Nie widziałam jego twarzy, ale słaba latarnia w oddali umożliwiła mi przeanalizowanie tego, co właśnie miało się stać. Blask stali oślepił mnie na momencik. Nóż. Trzymał go w ręku gotów zaatakować. W tym momencie znalazłam się na straconej pozycji. Na nic mogły zdać się moje lekcje Kung Fu z podstawówki. Tak pewnie sobie pomyślał. Głupia małolata, która śledzi uzbrojonego chłopaka w bliżej nieokreślonym celu.
-Czego chcesz?- spytał.
-Rewanżu- odpowiedziałam.

Chyba zrozumiał o co mi chodzi, choć nikłe były szanse by mnie kojarzył. Najwyraźniej jego grupa miała na koncie niejedną sprawę tego typu. Ruszył na mnie przestępując z nogi na nogę jak bokser i wymierzył pierwszy cios. Był bardzo precyzyjny i przemyślany. Pewnie pomyślał „Musi być praworęczna, bo Noe chowa jej w kieszeni w przeciwieństwie do lewej, jak ją uszkodzę straci 70% szans”. Chwała mu za strategię, ale najzwyczajniej w świecie miał pecha. Jestem oburęczna. Odskoczyłam chroniąc prawe ramię, lewą ręką złapałam jego nadgarstek i z całej siły kopnęłam jego łokieć. Nie zwrócił na to uwagi i wyciągnął drugi nóż. Jego lewa ręka nie była tak precyzyjna jak prawa, ale uśpił moje zmysły na tyle, że zdołał zadrasnąć mój policzek, po czym kopnął mnie w klatkę piersiową. Wpadłam z impetem na blaszany garaż. Na sekundę zabrakło mi tchu, ale w tym samum momencie musiałam zrobić unik. Gdybym nie posłuchała zdrowego rozsądku, byłoby już po mnie. „DZIĘKUJĘ CI TATO Z CAŁEGO SERCA ZA WYSŁANIE MNIE DO MISTRZA SEKIGAWY” pomyślałam w duchu. W stalowej ścianie pojawiła się ogromna bruzda spowodowana cięciem. Wystraszyłam się nie na żarty i postanowiłam się ratować. Z tyłu spodni wyciągnęłam podwędzony kiedyś z kabury porucznika Hanks’a pistolet. Wymierzyłam nim w chłopaka, który stanął jak wryty. Wystrzeliłam. Jednak mój pocisk obrał inny tor. Poleciał daleko w chmury. Zszokowana spojrzałam w lewo. Obok mnie stał chłopak w granatowej kurtce. Miał na twarzy bandamkę tego samego koloru,  która prawdopodobnie miała na celu ukryć bliznę pod okiem. Był opanowany, ręce trzymał kurczowo w kieszeni. Zanim zdążyłam zareagować kopnął mnie w brzuch. Skuliłam się i odbiłam w prawo, a wtedy nóż ugodził mnie łamiąc żebra z prawej strony. Nie mogłam nic powiedzieć. Nie potrafiłam. Skuliłam się jeszcze bardziej, a wtedy spojrzałam na chłopaka po lewej. Właśnie odbijał się od ziemi i sunąc w powietrzu nakierował na mnie jedną nogę. Uderzył mnie w kark. Upadłam i poczułam jak tracę świadomość.




Mam nadzieję, że się podoba. Zaczynamy się rozkręcać, co :D.
Martyna.

czwartek, 5 grudnia 2013

Rewanż 2

2.

Wpadłam na komendę policji jakby od tego zależało moje życie. Trzęsłam się jak galareta, ponieważ kilka minut temu prawie potrąciłam staruszkę. Nie miałam jednak czasu na gdybanie i pojechałam dalej, wciskając pedał gazu tak mocno, że prawie przedziurawiłam podwozie.
Bez zbędnych ceregieli dowiedziałam się, gdzie jest moja siostra i nie czekając na policjanta, który by mnie tam zaprowadził, popędziłam do odpowiedniej sali. Cóż, nie zdziwiło to funkcjonariusza, dość systematycznie tu przyjeżdżałam odebrać matkę z izby wytrzeźwień. Ten, który do mnie dzwonił, musiał być kimś nowym i jeszcze nieobeznanym w sprawach mojej rodziny. Powinien zajrzeć do kartoteki. Kopnęłam drzwi w geście powitania Pana Hanks’a- mojego ulubionego policjanta.
- Co to za idiotyzm, żeby trzymać moją siostrę na komendzie?! Nie powinna być najpierw na badaniach?! -  syknęłam do mężczyzny, po czym miałam natychmiastowe wyrzuty sumienia.
Zdecydowanie nie zasłużył na takie traktowanie. Mężczyzna jednak tylko uśmiechnął się do mnie ze współczuciem i powiedział:
- Spokojnie, Jackie. Twoja siostra była w szpitalu zaraz po powrocie do miasta. Nie chciała by was o tym powiadamiać, więc stwierdziliśmy, że dopiero gdy będzie po wszystkim, zadzwonimy po ciebie.
Usiadłam na krześle kładąc nogi na biurku i stwierdziłam, że poskarżę się na nowego funkcjonariusza.
-Po mnie? Jakoś ten nowy chciał rozmawiać z mamą, nie ze mną.
-A to cholera, mówiłem mu, żeby rozmawiał z tobą. Przepraszam.
-Gdzie ona jest?- spytałam mało nie zadławiwszy się śliną.
Byłam zdenerwowana, ale starałam się zachować zimną krew jak zawsze.
- Zaraz jeden z naszych ją przyprowadzi.
Wtedy do pokoju weszła kobieta. Niewysoka, drobna blondynka o spokojnych oczach. Liz Fell, psycholog.
-Cześć Jackie.
-Gdzie jest moja siostra, pytam po raz drugi…- powiedziałam tracąc cierpliwość.
Sama dziwiłam się swoim zachowaniem. Nie wpadłam w histerię. Może po prostu miałam zaufanie do Pana Hanks’a i Pani Fell. Często mi pomagali, nawet wtedy, gdy miałam problemy z samookaleczaniem. Dobra, nie będę zbyt rozwijać tego wspomnienia.
- Wolałabym, żebyś poszła ze mną  do jej pokoju – oznajmiła delikatnie kobieta.
Poczułam, jak moje nadwrażliwe na stres kolano zaczyna nerwowo zmuszać śródstopie do energicznego unoszenia się i opadania.
Wstałam ignorując sprzeciw mojego ciała i wtedy zakręciło mi się w głowie. Złapałam się drzwi i powoli ruszyłam za psycholog.
W tym starym pokoju na komendzie, w którym znajdowało się tylko biurko, dwa skrzypiące krzesła i lampka nigdy nie byłam. Nie miałam jednak głowy do tego, by bardziej mu się przyjrzeć. W rogu siedziała mała, krucha istota. Miała posiniaczone ręce i granatowe plamy na twarzy. Bałam się domyśleć, co jeszcze mogłam znaleźć. Starałam się nie wybuchnąć płaczem. Spojrzałam na nią troskliwie i podeszłam bliżej. Usiadłam obok, starając się jej nie dotknąć.
-Anne…- zaczęłam.
Wtedy spojrzała na mnie. Była roztrzęsiona i przerażona. Jej oczy pełne były łez, które wciąż napływały.
- Obiecał… TATO  OBIECAŁ, ŻE MNIE OCHRONI!- krzyknęła i schowała twarz w kolanach.
Wtedy coś we mnie pękło. Przepuściłam jedną łzę. Jedną, nie więcej.
-Anne, proszę, powiedz mi kto ci to zrobił?
-Chcę do domu- odparła potrząsając głową i próbując kontrolować napady drgawek.
-Proszę- szepnęłam, ale to tylko ją zezłościło.
-ZABIERZ MNIE DO DOMU!
-Błagam- ponowiłam.
-N…n…niebieskie… ciemnoniebieskie… ubrania- wydukała i zaczęła szlochać.
O nic nie chciałam więcej pytać. Wstałam i delikatnie wzięłam dziewczynkę na ręce, po czym wyniosłam ją z budynku, obiecując Panu Hanks’owi, że zadzwonię jak tylko czegoś się dowiem.
Dotarłyśmy do domu w około godzinę. Anne od razu zamknęła się w pokoju i położyła się spać. Nie chciałam jej zdenerwować, więc poszłam zrobić sobie kawę. Z salonu dobiegł głos mamy:
-Jackass!
Kiedy pojawiłam się w pokoju, ona siedziała w tym samym fotelu co przed moim wyjazdem.
- I co z Anne? – spytała bełkocząc każdą literę.
- Jakby cię to obchodziło – odparłam i poszłam do siebie.


Dwa kolejne dni były koszmarne. Nieprzespane noce z powodu koszmarów siostry dawały mi się we znaki w pracy.  Ze zmęczenia zasnęłam przy biurku, co nie uszło uwadze szefa. Zaprosił mnie więc do siebie na rozmowę.
-Cóż, chciałbym porozmawiać o twoim ostatnim zachowaniu- zaczął, jak tylko zdążyłam usiąść.
Czułam się jak na kazaniu. Mężczyzna splótł palce na stoliku i przygarbił się odrobinę, przez co wydawał się bardziej przyjaźnie nastawiony, niż kilka sekund temu.
-Nie wiem, co mam panu powiedzieć…
-Prawdę – zachęcił mnie do rozmowy wymuszonym uśmiechem.
-To dosyć prywatna sprawa, a jeśli chce mnie pan zwolnić, proszę mnie nie zmuszać do mówienia – wydukałam jak wyuczony na pamięć wiersz na angielski.
-Ależ skąd! Chciałbym po prostu jakoś ci pomóc. Od początku swojej pracy tutaj nie podpadłaś ani razu, jesteś sumienna i dzięki tobie nasza firma całkiem dobrze prosperuje, nie krępuj się, powiedz mi co się dzieje, może zdołamy jakoś temu zaradzić.
Nie wiedziałam co zrobić. Ale zrezygnowana, nie myśląc, czy będę tego potem żałować, zaczęłam mówić. O zaginięciu Anne, o tym, co się z nią stało, o tym, że mnie potrzebuje…
-Jackie, to naprawdę straszne… Cóż, dużo tu pomóc nie mogę, jedyne co, to dostaniesz urlop na ile tylko będziesz chciała, dobrze?
MATKO, ten człowiek wiedział, czego było mi trzeba!
Poza jednym pozytywnym aspektem wysypało się milion negatywów. Anne z nikim nie rozmawiała, nie jadła, nie wychodziła z pokoju… Nie wiedziałam jak do niej dotrzeć.
Ale tamtego wieczora przyszła do mnie sama.
Leżałam na kanapie tuląc do siebie śpiącą Lauren i oglądając jakiś durny film.
-Ummmm Ja…Jackie…?- wyszeptała pojawiając się zza drzwi.
-Tak?- spytałam równie cicho, delikatnie siadając by nie obudzić małej.
-Możemy porozmawiać?
-Jasne.
Anne usiadła na kanapie odgarniając krótko ścięte blond włosy, uwidaczniając przy tym siniaki na szyi. Splotła nogi razem i wbiła wzrok przed siebie. Jej powieki zadrgały, a usta otwarły się.
-Wracałam ze szkoły… Pożegnałam się z Bree i poszłam tą samą drogą co zawsze… Przez park… Wtedy… wtedy… wtedy ktoś mnie uderzył. Straciłam przytomność. Jak się obudziłam, byłam w jakimś starym budynku, było bardzo zimno… Oni stali w maskach… mieli maski przypominające głowę dużej małpy. Mieli na sobie granatowe bluzy z kapturem i dresy. Jeden z nich, ten co jako pierwszy mnie dotknął, miał na otwartej dłoni tatuaż…  To taki  płomyczek, niebieski, demon… I on mnie uderzył. A potem po kolei zaczęli… - i tutaj jej łamiące się słowa przerodziły się w płacz. Przytuliłam ją do siebie, a ona załkała – dlaczego oni mi to zrobili?

-Nie wiem, skarbie, ale obiecuję ci, że im się zrewanżuję. Zapłacą za wszystko co ci zrobili.


OMG NIE MOGŁAM SIĘ WYROBIĆ Z TYM ROZDZIAŁEM, A TRZECI SAM SIĘ JUŻ PISZE, MAM NADZIEJĘ, ŻE SIĘ PODOBA! :)))
Martyna.