piątek, 27 grudnia 2013

Rewanż 5


5.




-Jestem pod wrażeniem- pochwalił mnie Jaden klepiąc po ramieniu i siadając obok mnie.
Pochyliłam się opierając łokcie na udach i przejechałam dłońmi po twarzy zatrzymując je na czole. Patrzyłam na swoje buty i czekałam na wylewające się wyrzuty sumienia. Czekałam aż dopadną mnie w takim stopniu, że nie będę mogła wytrzymać patrząc w lustro, widząc potwora, a nie siebie. Ale nic takiego się nie wydarzyło.
Cała reszta dołączyła do nas po dłuższej chwili. Uniosłam głowę i ujrzałam Sky. Kucała nade mną:
-Chcesz do nas dołączyć, prawda?
-Chyba jednak będę działać na własną rękę- mruknęłam. Wstałam. Kierowałam się do wyjścia, ale zanim zniknęłam za progiem wychyliłam się i powiedziałam spoglądając na płomiennowłosą- a wy nie wchodźcie mi w drogę.
Nikt za mną nie wyszedł. Wszyscy prawdopodobnie byli zszokowani. Wróciłam do domu i nie zastałam nikogo. Sophie zostawiła liścik, że zabrała mamę również. Dobrze.
Leżałam na łóżku z głową w poduszce i usnęłam w krótkim czasie. Miałam koszmar. Obudziłam się zapłakana w nocy. Wstałam i poszłam do łazienki. Wypłukałam twarz zimną wodą i podreptałam do kuchni. Zaparzyłam sobie kawę i spojrzałam na zegarek. Wpół do piątej.  Usiadłam na blacie kuchennym i wolną ręką podrapałam się po udzie.
Zabiłam człowieka. Zabiłam młodego chłopaka, a zachowuję się jakby nic się nie wydarzyło. Dziwne. Przecież nie jestem psychopatką. Chyba.
Kiedy wybiła godzina otwarcia sklepów, ruszyłam do pobliskiego supermarketu, w celu zakupienia czegoś, czym będę się żywić przez następne kilka dni. Robię całkiem zjadliwe sushi, więc kupiłam tonę ryżu i wodorostów. Zapłaciłam należność przy kasie i wychodziłam z budynku. Kiedy odkładałam koszyk ktoś rzucił się na mnie i powalił na podłogę. Nad naszymi głowami świsnęła kula.
Spojrzałam na bok i ujrzałam Mike’a, tego z zielonego, bliżej mi nieokreślonego gangu.
-Rozglądaj się, idiotko- mruknął sucho.
Otrząsnęłam się z ciężkiego szoku, a wtedy ten złapał mnie w pasie i przeturlał pod budkę z wózkami marketowymi. Kolejna kula uderzyła w metal i odbiła się rykoszetem uderzając w samochód na parkingu. Zawyła syrena alarmowa.
-C…co się dzieje?- wydukałam.
-Cholera, gdzie jest ten gówniarz, jak go potrzebuję…- zaklął brunet ignorując moje pytanie.
Chłopak przykucnał wyciągając rewolwerek.
-Namierzyli cię- szepnął do mnie- leż grzecznie.
Rozglądałam się na boki i dostrzegłam mężczyznę ubranego na niebiesko z karabinem maszynowym wymierzonym w naszą stronę.
-Pod furgonetką!- krzyknęłam, ale niepotrzebnie. Mike już go widział.
Nawet nie celował. Przeciągnął ręką w jego kierunku i wystrzelił. Trafił faceta w ramię.
Wow.
Wtedy podjechał czarny samochód. Brunet nie czekając na moje pozwolenie wziął mnie na barki i wrzucił do auta, wskakując od razu za mną.
-Co to do cholery było?!- wrzasnęłam patrząc na kierowcę. Na miejscu pasażera siedział Jaden.
-Mówiłem, że cię namierzyli- wyjaśnił mój wybawca- powinnaś uświadomić sobie, że w piwnicy mieliśmy tylko jednego, a ten, który wcześniej prawie wpakował ci kulkę w głowę zwiał i zdał relacje opisując to, jak wyglądasz. W tym mieście nie jest trudno o zdobycie czyichś danych.
-Głupia dziewczyna…- skomentował najmłodszy z grupy.
-A…ale… jak to możliwe?- spytałam sama siebie, a potem dodałam do wszystkich- Co teraz zrobimy?
-My? Przecież nawet nie mieliśmy wchodzić ci w drogę- mruknął brunet spoglądając na mnie. Jego duże, czekoladowe oczy wierciły dziurę na moim ciele.
Uśmiechnęłam się pod nosem i zerknęłam na niego, by potem przyjrzeć mu się z pogardą.
-Chciałam zobaczyć, ile jestem dla was warta- odparłam- chyba udało mi się wycenić.
Chłopak zaśmiał się, a wtedy poczuliśmy wstrząs.
-Dogonili nas!- krzyknął kierowca.
„NO CO TY NIE POWIESZ?!”
-Wszyscy głowy w dół- warknął Jaden.
Zrobiliśmy jak nam kazał. Po naszej lewej widać było zarys granatowego auta. Przyciemniane szyby trochę przeszkadzały w widoczności.
-Zestrzelę ich- rzucił Mike.
-OSZALAŁEŚ?! Jak teraz otworzysz szybę, będzie po nas!- skomentowałam.
Chłopak chyba przyznał mi rację, bo zrezygnował z samobójczej akcji. Jechaliśmy jak szaleni, osoba kierująca autem robiła wiele manewrów, które z reguły nie dawały rezultatu. Zerknęłam przez ułamek sekundy przez tylną szybę i ujrzałam dwa wozy. Byliśmy na straconej pozycji. Wtedy spojrzałam przed siebie i mnie olśniło.
-Wjedź do skateparku!- Kierowca odwrócił się i spojrzał na mnie jak na idiotkę. Rozpoznałam jego twarz. To był  Vic- Rób co mówię!- dodałam.
Wjechaliśmy do parku i rozpoczęliśmy wyścig. Rzuciłam się na przód samochodu, siadając kolejnemu brunetowi niedbale na kolanach. Dla nas obydwu było to potwornie niewygodne.
Znałam ten park na wylot. Codziennie przychodziłam do niego z Lauren. Potrafiła wywinąć więcej trików niż niejeden jej rówieśnik płci męskiej.
Skręciłam w prawo w celu zmylenia wroga, ale nie udało mi się. Minęłam rampę numer jeden, a kiedy auta puściły się za mną objechałam ją dookoła. Dodam, że ledwo się zmieściłam, więc po mojej prawej znajdowała się krawędź prowadząca w dół Bowl’a*. Jedno auto dało się nabrać i stoczyło po rampie wyrządzając sobie dużo szkód. O pasażerach nie wspominając.
Jaden wychylił się i usiadł na drzwiach auta, po czym ukazując Devilom swoją broń strzelił. Spudłował.
-Nie jedź jak pijana, bo nie trafię!- krzyknął.
-Jak będę jeździć jak trzeźwa to oni trafią w ciebie- odpowiedziałam i kontynuowałam slalom.
Usłyszałam huk za sobą, a Jaden opadł na drzwi samochodu zwijając się z bólu. Vic złapał go jedną ręką za szlufkę od spodni i trzymał, by ten nie wypadł, po czym użył siły i naprężając mięśnie pod ciężarem nastolatka, wciągnął go powrotem do auta. Spojrzałam na niego przelotnie. Miał dziurę w klatce piersiowej i trzymał się za policzek. Jedna z kul musiała go tam drasnąć. Widać było jak przełykał łzy i krztusił się krwią.
Mike prawdopodobnie dopiero co zobaczył w jakim stanie jest jego kolega, bo warknął:
-Osz wy… - brunet otworzył dach auta, wychylił się i strzelił. Trafił gońców w przednią szybę, która rozpadła się na małe kawałeczki. Pozbyliśmy się ich, bo skręcili gwałtownie z piskiem opon i zatrzymali się na rampie numer 4.
Kiedy wyjechaliśmy na prostą, usiadłam obok Jadena i wtedy dopadła mnie panika. Zdjęłam bluzę i stwierdziłam, że lepszym materiałem do tego będzie koszulka. Zdarłam ją więc z siebie i przyłożyłam do rany chłopaka, gdy podniosłam mu t-shirt. Wyglądało to okropnie. Krew nie tryskała, więc nie było też najgorzej. Włożyłam bluzę i spojrzałam na chłopca.
-Dam radę- odparł dysząc.
-Zawieźmy go do szpitala- powiedziałam do Vic’a.
-Oszalałaś. Jedziemy do domu- rzucił po czym gwałtownie skręcił, że uderzyłam głową o drzwi pasażerskie.
Spojrzałam na nich jak na idiotów:
-On się wykrwawi- mruknęłam pocierając dłonią o głowę.
-Jedziemy do domu- powtórzył kierowca.
Przesiadłam się do tyłu, by dać rannemu trochę odetchnąć.
Dojechaliśmy na miejsce, tak mi się wydaje. Stanęliśmy pod ogromnym domem. Wyglądał jak zamek z typowo amerykańskim dachem. Miał cztery drzwi garażowe, kilka blaszanych garaży po prawej. Wiele kondygnacji. Był ozdobiony szarawą cegłą. Miał wiele okien i ogromne mahoniowe drzwi. Przy wejściu stały dwie gigantyczne, rzeźbione kolumny. Naokoło posiadłości rozciągał się las. Nie wiem jak długo jechaliśmy, ale z całą pewnością nie byliśmy w mieście. Mike wysiadł pierwszy i wziął Jaden’a na ręce. Zaniósł go pospiesznie do domu.
-Dlaczego nie pojechaliśmy do szpitala? – spytałam przelotnie patrząc na Vic’a.
- Od tego mamy Crisa. Jest naszym lekarzem. W piwnicy jest jego raj, czyli laboratorium połączone ze szpitalem. Bardzo praktycznie, co?
Skinęłam głową. Weszliśmy do środka. Był tak samo bogato ozdobiony, co zewnętrze. Wyparkietowane podłogi, ściany z obrazami. Nie zdejmowaliśmy butów na korytarzu, tylko od razu popędziliśmy do salonu. Nie było mi dane bliżej przyjrzeć się willi od środka. Wbiegliśmy do pokoju. Był tak samo urządzony jak salon na górze baru „Hell”, poza pozłacanymi elementami zawartymi tutaj.
-Matko, skąd macie tyle pieniędzy na to wszystko. Produkujecie meta-amfę?- spytałam rozglądając się.
-Długa historia- odparła Lola z uśmiechem.
Wskazała mi ręką, bym usiadła. Tak też zrobiłam.
-Wiedziałam, że będą z tobą kłopoty- mruknęła jedna z dwóch blondynek siedzących naprzeciw- już cię lubię- dodała, uśmiechając się ciepło- jestem Alexis Peper.
Była może z rok młodsza ode mnie. Niska postura, chuda. Miała okrągłą twarz z kilkoma pieprzykami w okolicach nosa jak ja. Niebieskie, błyszczące oczy, zadarty nosek i wąskie usta. Jasne blond włosy opadały jej na ramiona, a jeszcze jaśniejsze- doczepiane wysuwały się jeszcze troszkę dalej. Miała okulary. Nigdy nie uwierzyłabym, że jest w gangu, gdyby nie siedziała teraz, w tym salonie.
-Pora się przedstawić! – krzyknęła druga z nich energicznie – Molly Barth- dodała nie wstawiając z miejsca.
Wyglądała podobnie do Alexis. Miała nieco dłuższe, również jasne blond włosy, brzoskwiniową cerę, nieco węższą twarz w kształcie małego serduszka. Niebieskie szczere oczy i pewny wyraz twarzy. Była mniej tego samego wzrostu co jej koleżanka. Również nie uwierzyłabym, że jest maszyną do zabijania.
-My się już znamy. Vic Fuentes- odparł brunet zakładając  czapkę moro na głowę. Jego kolczyk w nosie zabłysnął zabawnie.
-Sky Landon – powiedziała płomiennowłosa.
Cóż, jej też się wcześniej nie przyglądałam. Była bezapelacyjnie najniższa ze wszystkich. Szczupła postawa, krótkie marchewkowe włosy. Miała wąską, owalną twarz wysmaganą uroczymi piegami. Mały, zadarty nosek, duże świecące, hmmm… szmaragdowo niebieskie oczy.
-Oliver Sykes – rzucił chłopak siedzący pod kominkiem, po czym wstał i uścisnął moją dłoń.
Miał nieco ponury wyraz twarzy. Wiele widocznych tatuaży na szyi, odsłoniętych ramionach, całych rękach dodawało mu szelmowskiego wyglądu. Był bardzo wysoki i przeraźliwie chudy. Wystające kości policzkowe, przymrużone, ale ciepłe, piwne oczy nie ukazywały jakiejkolwiek oznaki niedowagi. Ciemne włosy zakręcały się w różne zawijasy, w każdą stronę tak, że delikatnie opadały na uszy, a potem wzbijały się w górę. Malinowe usta co chwila zwilżał językiem.
- Ja jestem Lola Costa, ale też już wiesz- odparła zielono włosa wymachując rękoma.
Była piękna. Pod rażąco-zieloną grzywką skrywała wachlarz czarnych rzęs, który z kolei okalał duże, czarne jak smoła oczy. Wąska, kulista twarz, ciemna karnacja, duże, pełne usta. Po prostu ideał dla każdego chłopaka pod względem fizycznym.
-Młody da radę, nie jest źle- powiedział Mike wchodząc do pokoju i ocierając twarz od potu- Mike Fuentes- kiwnął do mnie i kontynuował- jeśli nie weźmiecie tej dziewczyny pod swoje skrzydła, to sam to zrobię. To było dopiero szalone! Uratowała nas. Kto by pomyślał- wyjaśnił i zaczął opowiadać historię z dzisiejszego ranka.
Siedziałam trzymając dłonie na kolanach i czułam jak stają się ciepłe i lepkie. Powiedział o mnie dużo dobrego. Uratował mi życie. Chyba nie miałam innego wyjścia, jak przyznać, że go lubię.
- To co – westchnęła Costa uśmiechając się do mnie promiennie – witamy w domu SiBiTiVi.


*Bowl – czasza, misa, potocznie. Specjalnie wydrążona dziura w ziemi, wybetonowana pod odpowiednim kątem dla osób jeżdżących na bmx’ach lub deskorolkach. Bardzo mi przykro, ale moja upośledzona zdolność do opisywania czegokolwiek nie wytłumaczy Wam tego lepiej. Możecie sobie wygooglować J

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz