5.
-Jestem pod wrażeniem- pochwalił mnie Jaden klepiąc po
ramieniu i siadając obok mnie.
Pochyliłam się opierając łokcie na udach i przejechałam
dłońmi po twarzy zatrzymując je na czole. Patrzyłam na swoje buty i czekałam na
wylewające się wyrzuty sumienia. Czekałam aż dopadną mnie w takim stopniu, że
nie będę mogła wytrzymać patrząc w lustro, widząc potwora, a nie siebie. Ale
nic takiego się nie wydarzyło.
Cała reszta dołączyła do nas po dłuższej chwili. Uniosłam
głowę i ujrzałam Sky. Kucała nade mną:
-Chcesz do nas dołączyć, prawda?
-Chyba jednak będę działać na własną rękę- mruknęłam.
Wstałam. Kierowałam się do wyjścia, ale zanim zniknęłam za progiem wychyliłam
się i powiedziałam spoglądając na płomiennowłosą- a wy nie wchodźcie mi w
drogę.
Nikt za mną nie wyszedł. Wszyscy prawdopodobnie byli zszokowani.
Wróciłam do domu i nie zastałam nikogo. Sophie zostawiła liścik, że zabrała
mamę również. Dobrze.
Leżałam na łóżku z głową w poduszce i usnęłam w krótkim
czasie. Miałam koszmar. Obudziłam się zapłakana w nocy. Wstałam i poszłam do
łazienki. Wypłukałam twarz zimną wodą i podreptałam do kuchni. Zaparzyłam sobie
kawę i spojrzałam na zegarek. Wpół do piątej.
Usiadłam na blacie kuchennym i wolną ręką podrapałam się po udzie.
Zabiłam człowieka. Zabiłam młodego chłopaka, a zachowuję się
jakby nic się nie wydarzyło. Dziwne. Przecież nie jestem psychopatką. Chyba.
Kiedy wybiła godzina otwarcia sklepów, ruszyłam do
pobliskiego supermarketu, w celu zakupienia czegoś, czym będę się żywić przez następne
kilka dni. Robię całkiem zjadliwe sushi, więc kupiłam tonę ryżu i wodorostów.
Zapłaciłam należność przy kasie i wychodziłam z budynku. Kiedy odkładałam
koszyk ktoś rzucił się na mnie i powalił na podłogę. Nad naszymi głowami
świsnęła kula.
Spojrzałam na bok i ujrzałam Mike’a, tego z zielonego,
bliżej mi nieokreślonego gangu.
-Rozglądaj się, idiotko- mruknął sucho.
Otrząsnęłam się z ciężkiego szoku, a wtedy ten złapał mnie w
pasie i przeturlał pod budkę z wózkami marketowymi. Kolejna kula uderzyła w
metal i odbiła się rykoszetem uderzając w samochód na parkingu. Zawyła syrena
alarmowa.
-C…co się dzieje?- wydukałam.
-Cholera, gdzie jest ten gówniarz, jak go potrzebuję…-
zaklął brunet ignorując moje pytanie.
Chłopak przykucnał wyciągając rewolwerek.
-Namierzyli cię- szepnął do mnie- leż grzecznie.
Rozglądałam się na boki i dostrzegłam mężczyznę ubranego na
niebiesko z karabinem maszynowym wymierzonym w naszą stronę.
-Pod furgonetką!- krzyknęłam, ale niepotrzebnie. Mike już go
widział.
Nawet nie celował. Przeciągnął ręką w jego kierunku i wystrzelił.
Trafił faceta w ramię.
Wow.
Wtedy podjechał czarny samochód. Brunet nie czekając na moje
pozwolenie wziął mnie na barki i wrzucił do auta, wskakując od razu za mną.
-Co to do cholery było?!- wrzasnęłam patrząc na kierowcę. Na
miejscu pasażera siedział Jaden.
-Mówiłem, że cię namierzyli- wyjaśnił mój wybawca- powinnaś
uświadomić sobie, że w piwnicy mieliśmy tylko jednego, a ten, który wcześniej
prawie wpakował ci kulkę w głowę zwiał i zdał relacje opisując to, jak
wyglądasz. W tym mieście nie jest trudno o zdobycie czyichś danych.
-Głupia dziewczyna…- skomentował najmłodszy z grupy.
-A…ale… jak to możliwe?- spytałam sama siebie, a potem
dodałam do wszystkich- Co teraz zrobimy?
-My? Przecież nawet nie mieliśmy wchodzić ci w drogę-
mruknął brunet spoglądając na mnie. Jego duże, czekoladowe oczy wierciły dziurę
na moim ciele.
Uśmiechnęłam się pod nosem i zerknęłam na niego, by potem
przyjrzeć mu się z pogardą.
-Chciałam zobaczyć, ile jestem dla was warta- odparłam-
chyba udało mi się wycenić.
Chłopak zaśmiał się, a wtedy poczuliśmy wstrząs.
-Dogonili nas!- krzyknął kierowca.
„NO CO TY NIE POWIESZ?!”
-Wszyscy głowy w dół- warknął Jaden.
Zrobiliśmy jak nam kazał. Po naszej lewej widać było zarys
granatowego auta. Przyciemniane szyby trochę przeszkadzały w widoczności.
-Zestrzelę ich- rzucił Mike.
-OSZALAŁEŚ?! Jak teraz otworzysz szybę, będzie po nas!-
skomentowałam.
Chłopak chyba przyznał mi rację, bo zrezygnował z
samobójczej akcji. Jechaliśmy jak szaleni, osoba kierująca autem robiła wiele
manewrów, które z reguły nie dawały rezultatu. Zerknęłam przez ułamek sekundy
przez tylną szybę i ujrzałam dwa wozy. Byliśmy na straconej pozycji. Wtedy
spojrzałam przed siebie i mnie olśniło.
-Wjedź do skateparku!- Kierowca odwrócił się i spojrzał na
mnie jak na idiotkę. Rozpoznałam jego twarz. To był Vic- Rób co mówię!- dodałam.
Wjechaliśmy do parku i rozpoczęliśmy wyścig. Rzuciłam się na
przód samochodu, siadając kolejnemu brunetowi niedbale na kolanach. Dla nas
obydwu było to potwornie niewygodne.
Znałam ten park na wylot. Codziennie przychodziłam do niego
z Lauren. Potrafiła wywinąć więcej trików niż niejeden jej rówieśnik płci
męskiej.
Skręciłam w prawo w celu zmylenia wroga, ale nie udało mi
się. Minęłam rampę numer jeden, a kiedy auta puściły się za mną objechałam ją
dookoła. Dodam, że ledwo się zmieściłam, więc po mojej prawej znajdowała się
krawędź prowadząca w dół Bowl’a*. Jedno auto dało się nabrać i stoczyło po
rampie wyrządzając sobie dużo szkód. O pasażerach nie wspominając.
Jaden wychylił się i usiadł na drzwiach auta, po czym
ukazując Devilom swoją broń strzelił. Spudłował.
-Nie jedź jak pijana, bo nie trafię!- krzyknął.
-Jak będę jeździć jak trzeźwa to oni trafią w ciebie-
odpowiedziałam i kontynuowałam slalom.
Usłyszałam huk za sobą, a Jaden opadł na drzwi samochodu
zwijając się z bólu. Vic złapał go jedną ręką za szlufkę od spodni i trzymał,
by ten nie wypadł, po czym użył siły i naprężając mięśnie pod ciężarem
nastolatka, wciągnął go powrotem do auta. Spojrzałam na niego przelotnie. Miał
dziurę w klatce piersiowej i trzymał się za policzek. Jedna z kul musiała go
tam drasnąć. Widać było jak przełykał łzy i krztusił się krwią.
Mike prawdopodobnie dopiero co zobaczył w jakim stanie jest
jego kolega, bo warknął:
-Osz wy… - brunet otworzył dach auta, wychylił się i
strzelił. Trafił gońców w przednią szybę, która rozpadła się na małe
kawałeczki. Pozbyliśmy się ich, bo skręcili gwałtownie z piskiem opon i
zatrzymali się na rampie numer 4.
Kiedy wyjechaliśmy na prostą, usiadłam obok Jadena i wtedy
dopadła mnie panika. Zdjęłam bluzę i stwierdziłam, że lepszym materiałem do
tego będzie koszulka. Zdarłam ją więc z siebie i przyłożyłam do rany chłopaka,
gdy podniosłam mu t-shirt. Wyglądało to okropnie. Krew nie tryskała, więc nie
było też najgorzej. Włożyłam bluzę i spojrzałam na chłopca.
-Dam radę- odparł dysząc.
-Zawieźmy go do szpitala- powiedziałam do Vic’a.
-Oszalałaś. Jedziemy do domu- rzucił po czym gwałtownie
skręcił, że uderzyłam głową o drzwi pasażerskie.
Spojrzałam na nich jak na idiotów:
-On się wykrwawi- mruknęłam pocierając dłonią o głowę.
-Jedziemy do domu- powtórzył kierowca.
Przesiadłam się do tyłu, by dać rannemu trochę odetchnąć.
Dojechaliśmy na miejsce, tak mi się wydaje. Stanęliśmy pod
ogromnym domem. Wyglądał jak zamek z typowo amerykańskim dachem. Miał cztery
drzwi garażowe, kilka blaszanych garaży po prawej. Wiele kondygnacji. Był
ozdobiony szarawą cegłą. Miał wiele okien i ogromne mahoniowe drzwi. Przy
wejściu stały dwie gigantyczne, rzeźbione kolumny. Naokoło posiadłości
rozciągał się las. Nie wiem jak długo jechaliśmy, ale z całą pewnością nie
byliśmy w mieście. Mike wysiadł pierwszy i wziął Jaden’a na ręce. Zaniósł go
pospiesznie do domu.
-Dlaczego nie pojechaliśmy do szpitala? – spytałam
przelotnie patrząc na Vic’a.
- Od tego mamy Crisa. Jest naszym lekarzem. W piwnicy jest
jego raj, czyli laboratorium połączone ze szpitalem. Bardzo praktycznie, co?
Skinęłam głową. Weszliśmy do środka. Był tak samo bogato
ozdobiony, co zewnętrze. Wyparkietowane podłogi, ściany z obrazami. Nie
zdejmowaliśmy butów na korytarzu, tylko od razu popędziliśmy do salonu. Nie
było mi dane bliżej przyjrzeć się willi od środka. Wbiegliśmy do pokoju. Był
tak samo urządzony jak salon na górze baru „Hell”, poza pozłacanymi elementami
zawartymi tutaj.
-Matko, skąd macie tyle pieniędzy na to wszystko.
Produkujecie meta-amfę?- spytałam rozglądając się.
-Długa historia- odparła Lola z uśmiechem.
Wskazała mi ręką, bym usiadła. Tak też zrobiłam.
-Wiedziałam, że będą z tobą kłopoty- mruknęła jedna z dwóch
blondynek siedzących naprzeciw- już cię lubię- dodała, uśmiechając się ciepło-
jestem Alexis Peper.
Była może z rok młodsza ode mnie. Niska postura, chuda.
Miała okrągłą twarz z kilkoma pieprzykami w okolicach nosa jak ja. Niebieskie,
błyszczące oczy, zadarty nosek i wąskie usta. Jasne blond włosy opadały jej na
ramiona, a jeszcze jaśniejsze- doczepiane wysuwały się jeszcze troszkę dalej.
Miała okulary. Nigdy nie uwierzyłabym, że jest w gangu, gdyby nie siedziała
teraz, w tym salonie.
-Pora się przedstawić! – krzyknęła druga z nich energicznie
– Molly Barth- dodała nie wstawiając z miejsca.
Wyglądała podobnie do Alexis. Miała nieco dłuższe, również
jasne blond włosy, brzoskwiniową cerę, nieco węższą twarz w kształcie małego
serduszka. Niebieskie szczere oczy i pewny wyraz twarzy. Była mniej tego samego
wzrostu co jej koleżanka. Również nie uwierzyłabym, że jest maszyną do
zabijania.
-My się już znamy. Vic Fuentes- odparł brunet
zakładając czapkę moro na głowę. Jego
kolczyk w nosie zabłysnął zabawnie.
-Sky Landon – powiedziała płomiennowłosa.
Cóż, jej też się wcześniej nie przyglądałam. Była
bezapelacyjnie najniższa ze wszystkich. Szczupła postawa, krótkie marchewkowe
włosy. Miała wąską, owalną twarz wysmaganą uroczymi piegami. Mały, zadarty
nosek, duże świecące, hmmm… szmaragdowo niebieskie oczy.
-Oliver Sykes – rzucił chłopak siedzący pod kominkiem, po
czym wstał i uścisnął moją dłoń.
Miał nieco ponury wyraz twarzy. Wiele widocznych tatuaży na
szyi, odsłoniętych ramionach, całych rękach dodawało mu szelmowskiego wyglądu.
Był bardzo wysoki i przeraźliwie chudy. Wystające kości policzkowe,
przymrużone, ale ciepłe, piwne oczy nie ukazywały jakiejkolwiek oznaki
niedowagi. Ciemne włosy zakręcały się w różne zawijasy, w każdą stronę tak, że delikatnie
opadały na uszy, a potem wzbijały się w górę. Malinowe usta co chwila zwilżał
językiem.
- Ja jestem Lola Costa, ale też już wiesz- odparła zielono
włosa wymachując rękoma.
Była piękna. Pod rażąco-zieloną grzywką skrywała wachlarz
czarnych rzęs, który z kolei okalał duże, czarne jak smoła oczy. Wąska, kulista
twarz, ciemna karnacja, duże, pełne usta. Po prostu ideał dla każdego chłopaka
pod względem fizycznym.
-Młody da radę, nie jest źle- powiedział Mike wchodząc do
pokoju i ocierając twarz od potu- Mike Fuentes- kiwnął do mnie i kontynuował-
jeśli nie weźmiecie tej dziewczyny pod swoje skrzydła, to sam to zrobię. To
było dopiero szalone! Uratowała nas. Kto by pomyślał- wyjaśnił i zaczął
opowiadać historię z dzisiejszego ranka.
Siedziałam trzymając dłonie na kolanach i czułam jak stają
się ciepłe i lepkie. Powiedział o mnie dużo dobrego. Uratował mi życie. Chyba
nie miałam innego wyjścia, jak przyznać, że go lubię.
- To co – westchnęła Costa uśmiechając się do mnie
promiennie – witamy w domu SiBiTiVi.
*Bowl – czasza, misa, potocznie. Specjalnie wydrążona dziura
w ziemi, wybetonowana pod odpowiednim kątem dla osób jeżdżących na bmx’ach lub
deskorolkach. Bardzo mi przykro, ale moja upośledzona zdolność do opisywania
czegokolwiek nie wytłumaczy Wam tego lepiej. Możecie sobie wygooglować J
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz