niedziela, 29 grudnia 2013

Rewanż 6

6.



-SiBiTiVi? Co to takiego?-spytałam zdziwiona.
-Sirens Behind The Veil- Powiedziała płomiennowłosa. Parsknęłam śmiechem, co Sky puściła mimo uszu- wywodzi się od ksywki Loli, czyli Syrenki, oraz dawnej nazwy gangu, czyli Green Veil.
-Zaraz, zaraz. Nie chcesz mi przecież powiedzieć, że Lola jest tutaj Ojcem Chrzestnym?- rzuciłam układając fakty w głowie.
-Nic bardziej mylnego, kochana- wtrąciła Costa- prawda, odziedziczyłam gang po rodzicach, całą firmę i fortunę, ale nie ma osoby, która by tym wszystkim rządziła. Nie jesteśmy komunistami. Rządzi u nas demokracja, to jedna z naszych żelaznych zasad, dlatego najlepiej jak jest nas nieparzysta liczba-dodała z uśmiechem.
-wiecie co... dla mnie i tak wasza nazwa brzmi jak jakiś mało znany zespół, a nie gang morderców.
Wszyscy zaśmiali się, a atmosfera zrobiła się wesoła.
-Może powinniśmy ochrzcić jakoś nowy nabytek, co? -zaproponował Vic.
-Moja wcześniejsza propozycja łóżkowa już nieaktualna- stwierdził Mike.
Spojrzałam na niego zszokowana, z resztą jak wszyscy.
-Jak to?- spytała Sky dławiąc się napojem.
Oliver postukał ją po plecach jedną ręką, druga natomiast pocierała delikatnie jej kolano.
-Nie musiałem zawlekać jej do sypialni, żeby pokazała górną część swojej bielizny- zakpił.
Poczułam, jak moja twarz momentalnie zrobiła się czerwona.
-Tamowałam krwotok Jadena...-zaczęłam się tłumaczyć- nie miałam czasu myśleć o tym, czy pokażę za dużo... a! To dlatego tak się zawiesiłeś... świnia- skomentowałam.
-Już rozumiem, dlaczego tak gorączkowo chciał cię przyjąć...- zachichotała Alexis.
Wszyscy zaczęliśmy się z niego śmiać, więc zakłopotany schował twarz w bandamce, ale potem dołączył do nas.

W pewnym momencie Sky i Lola odwróciły wzrok i namiętnie gapiły się we framugę drzwi.
-Kol-wymsknęło się obydwu dziewczynom.
-Witam, przyjaciele- odparł głos za moimi plecami.
Wszyscy spojrzeli na owego przybysza, więc pobłądziłam za nimi i spotkałam się wzrokiem z chłopakiem.
Analizował mnie jak ciekawe znalezisko, jakby szukał mojego pochodzenia, jakbym była gatunkiem nowym dla ludzkości. Czy jestem aż tak odrażająca?
-Czyżby chłopcy przywlekli nowy nabytek? Bez konsultacji ze mną?- spytał marszcząc brwi i spoglądając na kolegów, a potem uśmiechnął się- Cóż, wybaczam wam- podszedł do mnie, wyciągnął dłoń ,a gdy podałam mu swoją , przybliżył ją do ust i delikatnie musnął- Jestem Nathaniel Buzolic.
Matko, co za kultura! Byłam wniebowzięta, ale nie dałam tego po sobie poznać.
-Jackass Linton- wydukałam.
On jakby napawał się moim głosem, a potem został napadnięty przez kolegów. Mike i Oliver naskoczyli na niego i powalili na podłogę:
-Gdzie ty byłeś, Panie Chodząca Perfekcjo?- spytał Vic stojąc nad ludzką piramidką.
-Wiesz, napotkałem pare... niedogodności w trakcie... misji- odparł Nathaniel próbując zepchnąć z siebie przyjaciół.
Buzolic to całkiem przystojny gość. Porządnie zarysowana szczęka, śniada cera, głębokie, zielone oczy z małymi zmarszczkami w kącikach, prosty nos i roześmiane, łososiowe usta. Był szczupły, lecz nie chudy. No i dosyć wysoki. Brunatne włosy zaczesane do góry, choć paru kosmykom udało się opaść na czoło dodawały mu szarmanckiego uroku.
-Za mną nikt z was nie tęsknił!- wrzasnął Kellin wchodząc do pokoju.
-Nie zdążyliśmy- westchnęła Molly.
Kells zaczął wyliczać w głowie wszystkich obecnych, a gdy rachuba wykryła błąd, zapytał:
-Gdzie mój mały, czekoladowy kompan?
Spojrzałam na niego smętnie. Wszyscy czekali, aż ja objaśnię sytuację, ale kompletnie nie miałam pojęcia jak to ubrać w słowa. W mojej głowie włączyła się blokada, więc wyręczyła mnie Sky:
-Idź do Suareza. Jaden dostał dwie kulki.
Czarnowłosy zmartwił się i nie komentując zniknął za drzwiami.
Siedziałam na kanapie i wsłuchiwałam się w rozmowy. Oni wszyscy byli dla siebie jak rodzina. Prawdziwa. Nie jak moja, imitacyjna.
Po chwili zadumy poczułam wibracje telefonu. Mój irytujący dzwonek rozbrzmiał głośno przykuwając uwagę wszystkich w pokoju. Spojrzałam na ekran i widząc wyświetlone na ekranie imię mojej siostry, wstałam i odebrałam.
-Co jest, Sophie?
-Chciałam spytać co u ciebie, mała.
-W sumie to nic ciekawego. Nudzę się, korzystam z wolnego- skłamałam.
-Ah. No bo tego...- zaczęła siostra.
-Wdziałam, że z tęsknotą nie ma to nic wspólnego. Wal.
-No bo... rozmawiałyśmy z mamą o pewnej sprawie... zadecydowałyśmy, że dla Lauren najlepiej będzie odizolować się od tego miasta na jakiś czas...
-OSZALAŁYŚCIE!!- rzuciłam zbulwersowana.
-Daj mi dokończyć i nie rób scen. Mieszkam sama w ogromnym mieszkaniu, mam dwa pokoje do zagospodarowania, małe poszłyby do szkoły, która jest kilka kroków od domu, miałabym mamę na oku...
-Czekaj, co?- myślałam,  że się przesłyszałam.
-Chcę ci powiedzieć, że doskwiera mi samotność, a ty jesteś pracoholiczką i nie masz twardej ręki do matki i zamieszka ze mną na próbę na ten rok.
-Jasne- odparłam. To, co o mnie powiedziała puściłam mimo uszu. Najważniejsze było, że bez zbędnych wyjaśnień mogłam zapewnić bezpieczeństwo rodzinie- muszę kończyć- dodałam.
Pożegnałam się z Soph i rozłączyłam.
Wszyscy patrzyli na mnie wyczekująco:
- O co chodziło? – spytała Sky.
-Nie interesuj się, jej sprawa- odparł Oliver przytulając ją do siebie i całując w policzek, żeby się nie obraziła.
-Spokojnie, to nic ważnego. Tyle, że jestem uwolniona od rodziny i nie muszę się o nich martwić. Siostra podświadomie mnie wyręczyła. Zabrała ich daleko z miasta- wyjaśniłam.
-No to super!- krzyknął Kellin wyjrzawszy zza framugi drzwi.
-Jak Jaden? – spytałam poprawiając włosy.
-Trzyma się. No, w zasadzie… na razie śpi, ale Doktorek, mówi, że będzie okej.

Siedzieliśmy tak jakiś czas, nudząc się i rozmawiając. Opowiedziałam im historię siostry. O tym jak poprzysięgłam sobie, że będzie to REWANŻ, który zatrzęsie dzielnicą, że nie boję się konsekwencji. Podkreśliłam też historię swojego życia.
-Czyli policja cię lubi- podsumował Harry, który dołączył do nas jakiś czas temu, po zamknięciu baru.
-W sumie to tak. Przecież Porucznikowi Hanks’owi ukradłam pistolet. Nie wiem jak się wytłumaczył komendantowi, ale wiedział o tym.
-Niedługo przestaną cię lubić, a zaczną obserwować, złociutka- dodała Molly oglądając swoje dłonie.
-Chodźcie na strzelnicę- zaproponował nagle Mike.
Wszyscy jęknęli w geście niezgody. Co za nieroby!
-Z chęcią się przetestuję- odparłam uśmiechając się do meksykanina.
Chłopak machinalnie klasnął w dłonie i pokierował mnie do tylnych drzwi delikatnie obejmując mnie w pasie.
Wyszliśmy na tył domu, który był ogromnym terytorium. Znajdowało się tu więcej garaży i ogromny ogród pełen róż. Czerwonych, chabrowych, różowych, herbacianych, czarnych, zielonych.
- Jakim cudem macie tutaj takie kolory kwiatów?- spytałam Mike’a zauroczona klimatem. Przechodziliśmy właśnie przez różany zagajnik.
-Cris, nasz doktorek bawi się genetyką- odparł beznamiętnie i skierował mnie w prawo.
Weszliśmy w tunel drzew, trochę przerażający, ale również pełen czaru. Korytarz rozciągał się jakieś 50 metrów. Rozglądałam się podziwiając strukturę drzew, która zawsze działała na mnie kojąco, kiedy ktoś złapał mnie za ramię. Odskoczyłam jak poparzona i ogromnie zszokowana, odruchowo schowałam się za Mike’m. Ktoś ryknął zabójczym śmiechem, okazało się, że to mój mur obronny. Zdenerwowana uderzyłam go w plecy i pchnęłam przed siebie.
-Co cię tak bawi, kretynie? –warknęłam.
-Przepraszam, że cię wystraszyłem, Linton- odezwał się ktoś za moimi plecami.
Odwróciłam się i ujrzałam Nathaniela.
-JAK ON TO ROBI!- pomyślałam na głos.
-Nie bez powodu dostaję najbardziej ryzykowne zadania, kotku- odparł z uśmiechem, a potem dodał- postanowiłem do was dołączyć, bo Lola mnie szuka. Najprawdopodobniej ukręci mi łeb.
Nie pytałam o co chodzi. Wolałam nie wiedzieć. Wyszliśmy z roślinnego tunelu prosto na strzelnicę. Co tu dużo opisywać. Była na świeżym powietrzu, znajdowało się wiele stanowisk i celów.
Stanęłam przy jednym z nich, a wtedy Kol rzucił mi pistolet. Był to mały, ciemnoszary Glock 9mm. Po obydwu ścianach bocznych i tej naprzeciw nas znajdowały się mury, które miały na celu zagłuszać huk. Mike wskazał mi cel i powiedział, że kto lepiej go uszkodzi, wygrywa. Nathaniel już wystrzelił, trafił kawałek nad środkiem manekina. Potem moja kolej, wycelowałam dokładnie i trafiłam w szyję.
-Dobrze- klasnął Buzolic.
Kolej na Mike’a. Chłopak odwrócił się plecami do celu i przykładając sobie Glock’a do ramienia, nacisnął spust i spojrzał, gdzie trafił. Zaśmiałam się, gdy sama nie mogłam wyszukać wydrążonej w manekinie dziury spowodowanej jego strzałem. Nathaniel zachichotał. Fuentes złapał mnie za nadgarstek i poprowadził do ostrzelanego celu. Stanęliśmy za nim. Mike wskazał na dziurę po moim naboju.
-No i co? To moja zasługa- odparłam szczerząc się do chłopaka.
-Przyjrzyj się uważnie- mruknął.
Faktycznie. Mój traf był przestrzelony. Mike trafił w to samo miejsce co ja.
-FART! – krzyknęłam, po czym zaczęłam się śmiać.
-FART? KOCHANA, ja po prostu jestem najlepszy. Przyznaj to.
-Nigdy w życiu- zaparłam się i skrzyżowałam ręce na piersi.
Chłopak uśmiechnął się podstępnie i przerzucił mnie sobie przez ramię.
-Puszczaj mnie! – wrzeszczałam i kopałam go po brzuchu. Bezskutecznie. Chłopak przystanął przy koledze, który strzelał jako pierwszy i naradzali się co ze mną zrobić. Wtedy doszły do nas krzyki. Z leśnego tunelu wyłoniła się Lola z nożem w ręku, a za nią biegła Sky i śmiała się jak opętana.
Kol nic nie mówiąc czmychnął za drzewo.
-Nate! NIE CHOWAJ SIĘ ZA TYM GŁUPIM KLONEM! Jak śmiałeś rozwalić kolejny samochód?! Wyłaź!- krzyczała zielonowłosa- Nie mogę uwierzyć w to, że jesteś aż tak nieodpowiedzialny! Mój nowiuteńki Chevrolet! Po prostu cię potnę!
Dziewczyna rzuciła sporym nożem w drzewo. Nathaniel wychylił się i krzyknął:
-Nie trafiłaś! Ha!
-Następnym razem trafię. Bój się dzisiaj zasnąć!
Za rozchichotaną Sky pojawił się Oliver, który złapał ją za rękę i pociągnął w stronę domu. Dołączyłam do Loli, która podirytowana zniknięciem przyjaciółki westchnęła:
- Jak oni mnie denerwują!
Wchodząc do domu zastałyśmy Oli’ego i rudowłosą leżących na gankowym hamaku. Obejmowali się i coś do siebie mówili.
Kiedy wróciłyśmy do salonu, wszyscy rozeszli się po pokojach. Lola wytłumaczyła mi, że od dzisiaj będę mieszkać z nią i Sky w pokoju. Siedziałam sama oglądając telewizję, kiedy pojawił się Vic.
-Nie śpisz?- spytał siadając obok mnie.
-Raczej nie dam rady- odparłam nie odrywając wzroku od serialu „Bones”.
-Dlaczego?
-Za dużo się dzisiaj wydarzyło- prychnęłam- dzisiaj… W TYM TYGODNIU!
-Przyzwyczaisz się- skwitował chłopak, po czym nachylił się nade mną i szepnął- musisz być bardzo ostrożna. Nigdy nie chodź sama. Od dziś śmierć będzie ci bliższa niż cokolwiek innego.


Mam nadzieję, że na razie nie zawodzę :D
Martyna.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz