niedziela, 15 grudnia 2013

Rewanż 3


3.
Internet nie pomógł mi zbytnio w poszukiwaniach owego diabelskiego tatuażu. Był on w sumie jedynym tropem jaki miałam. No i te ubrania. Cholera, musiałam coś zrobić.
Siedziałam w swoim pokoju napawając się ciepłem wydobywającym się z rozgrzanego laptopa na moich kolanach. Zapach cytrynowej świeczki rozchodził się po pomieszczeniu. Był dosyć chłodny wieczór. Lauren razem z Anne spały na moim łóżku. Wyglądały jak dwa, małe, blondwłose aniołki. Takie niewinne. Czym jedna z nich zasłużyła sobie na taką tragedię? Dlaczego to musiało spotkać akurat  moją siostrę? Czy nasze rodzinne problemy nie wystarczyły? Co złego wydarzy się jeszcze w życiu tego dziecka? Zbyt dużo pytań, za mało odpowiedzi. Ale nie mogę tego tak zostawić. To nie leży w moim zwyczaju.
Od czegoś trzeba zacząć.
Postanowiłam zrobić mały rekonesans w jednej z gorszych dzielnic miasta.
Ubrałam kurtkę  i po cichu, nikogo nie budząc wyszłam ze starego mieszkania.
Zajechałam w znane mi już miejsce. Zajęłam to samo, niedozwolone parkingowe stanowisko i wysiadłam z auta. Ulica była pusta, latarnie świeciły rażąc moje oczy. Stary migoczący szyld z napisem „White Dragon” mienił się w mojej głowie. Przed wejściem zawahałam się przez moment w obawie, że rozpoznają mnie z ostatniej wizyty. Ale moje zadanie było ważniejsze.
Wkroczyłam pewnie nie patrząc na boki, mijając zatłoczone stoliki pełne podejrzanych ludzi. Minęło mnie kilka osób, które mierzyły mnie złowrogim wzrokiem. Na samą myśl o tym mam dreszcze.
Podeszłam do baru i usiadłam na jednym z czerwonych, skórzanych krzeseł.
- Jest Maddie? – spytałam barmana, który właśnie rozlewał całą butelkę do kilku kieliszków.
Cóż za niedbałość. Wylał bardzo dużo alkoholu na ladę nic sobie z tego nie robiąc. Cholera, brzmię jak mama.
Mężczyzna zerknął na mnie dyskretnie i uśmiechnął się pod nosem. Dziwak. Skinął głową ukazując duży tatuaż na szyi. Ruszyłam za jego wzrokiem, po czym wstałam i skierowałam się we wskazane miejsce.
Przy ostatnim stoliku siedziała barmanka ze stadem pijanych, młodych chłopaków. Śmiali się w niebogłosy. Jeden z nich obmacywał dziewczynę, która nie czuła się przy tym zbyt komfortowo. Jednym płynnym ruchem zdjęłam jego rękę z jej uda i powiedziałam:
-Musisz być naprawdę zdesperowany, skoro nie masz lepszych zajęć jak  dotykanie kelnerki w klubie, żeby się zabawić. Wracaj do szkoły, chłopczyku.
Pociągnęłam koleżankę za rękaw koszuli i wyciągnęłam w ustronne miejsce nie zważając na zrzedłą minę dzieciaka.
-Dałaś mu do wiwatu! Zawsze pojawiasz się w takich momentach, Spicy- podsumowała brunetka.
- Nie mów tak na mnie. W sumie, tym razem to tylko zbieg okoliczności. Mam do ciebie sprawę.
Dziewczyna klasnęła w dłonie i wydała z siebie dźwięk zażenowania oznaczający „ No oczywiście…”. Nie miałam ani czasu ani ochoty bawić się z nią w gierki mimiki ciała i zapytałam:
- Co wiesz o gangach w naszym mieście?
Maddeline spojrzała na mnie szeroko otwartymi oczyma.
-W co ty się wpieprzyłaś?
- Jeszcze w nic. Dalej nie uzyskałam satysfakcjonującej odpowiedzi, a mam mało czasu.
- Nie odpowiem, dopóki się nie dowiem, co cię skłoniło do poszukiwania wiadomości o naszych gangach?
Zrezygnowana osunęłam się po ścianie.
- Słyszałaś o mojej siostrze?- Brunetka przyjrzała mi się uważnie i przysiadła obok mnie. Pokiwała przecząco głową, więc kontynuowałam- Została zgwałcona. Udało mi się ustalić, że osoby, które jej to zrobiły, miały charakterystyczne barwy i znaki na rękach. Podejrzewam jeden z miejskich.
Barmanka rozdziawiła usta, a potem zamknęła je i szepnęła mi na ucho: Idż do klubu Hell i tam zapytaj o to dziewczynę o imieniu Sky, więcej nie mogę ci powiedzieć.
Podziękowałam jej i wybiegłam z lokalu. W GPS’ie wpisałam nazwę, którą wcześniej podyktowała mi koleżanka i ruszyłam we właściwym kierunku.
Cóż, w porównaniu do tamtej, ta ulica była pełna życia. Złowrogiego, ale zawsze. Pod każdą latarnią stała Panna do towarzystwa. Wszystkie ubrane podobnie. Albo nie, rozebrane podobnie. Wokoło kręciło się kilka grupek wytatuowanych chłopaków. Zauważyłam na jednym z budynków napis „Hell” i odczułam ulgę. Ruszyłam w tamtą stronę. Minęło mnie dwóch chłopaków. Jeden z nich był drobniuteńki. Typowa afroamerykańska karnacja, duże czarne oczy, zmarszczone brwi, warkoczyki na całej długości włosów. Miał zieloną chustę tak jak jego kompan przewiązaną na szyi. Drugi- biały, bezapelacyjnie wyższy, potężniej zbudowany. Miał kasztanowe loki, zielone oczy i trądzik. Wyglądał na mniej więcej 20 lat, nie jak jego młodszy kolega. Czarna skórzana kurtka idealnie opinająca jego ciało dodawała mu do wyglądu więcej mrocznego uroku, niż można by się tego spodziewać. Obydwaj zmierzyli mnie zdziwieni, ten młodszy odwrócił się i powiedział:
-Co tu robisz, mała?
Spojrzałam na niego i zauważyłam, że obydwaj przystanęli.
-Smith, zamknij się i chodź- warknął ten wyższy i pociągnął chłopaka za bandamkę.
-Stul pysk, nie widzisz, że dziewczyna się chyba zgubiła?
Prychnęłam prowokacyjnie i skierowałam się ku melince. Najwyraźniej murzynek nie uzyskał satysfakcjonującej odpowiedzi, bo pobiegł za mną i szarpnął za ramię.
-Ogłuchłaś?! – wrzasnął. W jego oczach widać było ogień i przerażającą chęć do wszczęcia bójki.
-Nie dotykaj mnie – pisnęłam.
-Po co taka dobra dziewczynka przychodzi do tej dzielnicy?
Jego kolega zaczął się niecierpliwić i mruknął:
-Jaden, rusz tu to dupsko, bo zaraz sam się do ciebie przejdę.
-Cicho, Harry.
-Mam tu swoje interesy do załatwienia- odparłam.
Chłopak obdarował mnie uśmiechem z kolekcji  „jeszcze się zobaczymy” i pobiegł za kolegą.
Weszłam do lokalu i rozejrzałam się w poszukiwaniu lady barowej. Dostrzegłam ją na końcu pokoju i od razu ruszyłam w jej stronę. Nieciekawy zapach potu i wody kolońskiej mieszał się z tytoniem i dziwnym zapachem klimatyzacji.  Nie było tu tak tłoczno jak w Białym Smoku, ale z całą pewnością wiele bym dała, żeby zamienić tych podejrzanych typów na wcześniejszych. Tamci w porównaniu do teraźniejszych mogliby być wzorowymi studentami.
Usiadłam na krzesełku i zawołałam jednego z barmanów. Po plakietce wydedukowałam, że ma na imię Kellin. Brawa dla mnie, to na pewno  najważniejsze odkrycie, jakiego dzisiaj dokonałam.
-Co podać?- spytał przeczyszczając kufelek od piwa.
Miał czarne, dłuższe włosy, które, jak się wcześniej wydawało, jednak nie opadały na ramiona.  Czarne oczy wpatrywały się we mnie badawczo, pełne usta wydął w geście niecierpliwości, na ladzie podpierał się rękoma uwidaczniając liczne tatuaże.
-Szukam Sky.
Chłopak zdziwił się, o czym świadczyły zmarszczki na czole spowodowane uniesieniem brwi. Spojrzał na dziewczynę stojącą kawałek dalej, niską, rudowłosą istotę rozmawiającą z odrobinę wyższym chłopakiem o meksykańskich rysach twarzy i odparł:
-Masz do niej jakąś sprawę? Teraz niestety jej nie ma. Coś przekazać?
-Właściwie to tak… - mruknęłam wyczuwszy kłamstwo z jego ust. Z kieszeni spodni wyciągnęłam pomiętą, małą kartkę z rysunkiem. Widniał na niej ‘rysopis’, który sporządziłam, kiedy Anne opisywała mi tatuaż jednego z oprawców. Pokazałam mu, a potem dodałam – gang. Niebieskie ciuchy i ten oto tatuaż na dłoni.
Kellin spojrzał na mnie spod byka, jakbym żartowała. Był zszokowany. W sumie to mu się ani trochę nie dziwię.
Obok mnie zwolniło się krzesło. Za moimi plecami przemknął chłopak. Odwróciłam się, bo coś przykuło moją uwagę. Miał naciągnięty na głowę kaptur, więc nie mogłam się mu dokładnie przyjrzeć, i ręce w kieszeni. Bardziej jednak zwróciłam uwagę na jego ubrania. Kolor jego ubrań. Były niebieskie. Ciemnoniebieskie. Obserwowałam go jak zahipnotyzowana, a w moim ciele zaczęło wrzeć.
-Już… nieważne…- odparłam do barmana, który spoglądał na tą samą osobę co ja.  Zerknął na mnie zdziwiony i próbował zatrzymać, ale zeskoczyłam z krzesła zanim zdążył złapać mnie za ramię.
-Hej! Dziewczyno!- krzyknął za mną, ale to zignorowałam.
Ruszyłam za chłopakiem, którego obrałam na cel. Pchałam się pomiędzy ludźmi byle tylko nie stracić go z oczu. Zdenerwowana wyszłam z baru i od razu skręciłam w prawo. Niebieski szedł sam, mozolnie stawiając kroki.
-Hej maleńka- powiedział ktoś, kto mnie dogonił. Wyrwał mnie z obmyślania morderczego scenariusza.
Był to ten sam czarnoskóry chłopak co wcześniej.
-Coś tak myślałem, że jeszcze się spotkamy.
-Aha- odparłam wcale go nie słuchając i skupiając się na obiekcie przede mną. Delikatnie zaczął przyspieszać. Zrobiłam tak samo, tyle, że najdyskretniej jak tylko mogłam.
-Przychodząc na tę dzielnicę pakujesz się w kłopoty- powiedział Jaden ze złowrogim błyskiem w oku.
-Daj mi spokój- mruknęłam, a potem dodałam:- bądź cicho.
Chłopak przystanął, po czym prychnął i chyba odszedł, bo nie dołączył do mnie.
Dziwny dzieciak, dziwna rozmowa, dziwna okolica. Czyli wszystko się zgadza. Moja przyszła ofiara skręciła w zaułek, w którym było potwornie ciemno. Ani żywego ducha. „Idiota” pomyślałam. W pewnym momencie chłopak odwrócił się. Nie widziałam jego twarzy, ale słaba latarnia w oddali umożliwiła mi przeanalizowanie tego, co właśnie miało się stać. Blask stali oślepił mnie na momencik. Nóż. Trzymał go w ręku gotów zaatakować. W tym momencie znalazłam się na straconej pozycji. Na nic mogły zdać się moje lekcje Kung Fu z podstawówki. Tak pewnie sobie pomyślał. Głupia małolata, która śledzi uzbrojonego chłopaka w bliżej nieokreślonym celu.
-Czego chcesz?- spytał.
-Rewanżu- odpowiedziałam.

Chyba zrozumiał o co mi chodzi, choć nikłe były szanse by mnie kojarzył. Najwyraźniej jego grupa miała na koncie niejedną sprawę tego typu. Ruszył na mnie przestępując z nogi na nogę jak bokser i wymierzył pierwszy cios. Był bardzo precyzyjny i przemyślany. Pewnie pomyślał „Musi być praworęczna, bo Noe chowa jej w kieszeni w przeciwieństwie do lewej, jak ją uszkodzę straci 70% szans”. Chwała mu za strategię, ale najzwyczajniej w świecie miał pecha. Jestem oburęczna. Odskoczyłam chroniąc prawe ramię, lewą ręką złapałam jego nadgarstek i z całej siły kopnęłam jego łokieć. Nie zwrócił na to uwagi i wyciągnął drugi nóż. Jego lewa ręka nie była tak precyzyjna jak prawa, ale uśpił moje zmysły na tyle, że zdołał zadrasnąć mój policzek, po czym kopnął mnie w klatkę piersiową. Wpadłam z impetem na blaszany garaż. Na sekundę zabrakło mi tchu, ale w tym samum momencie musiałam zrobić unik. Gdybym nie posłuchała zdrowego rozsądku, byłoby już po mnie. „DZIĘKUJĘ CI TATO Z CAŁEGO SERCA ZA WYSŁANIE MNIE DO MISTRZA SEKIGAWY” pomyślałam w duchu. W stalowej ścianie pojawiła się ogromna bruzda spowodowana cięciem. Wystraszyłam się nie na żarty i postanowiłam się ratować. Z tyłu spodni wyciągnęłam podwędzony kiedyś z kabury porucznika Hanks’a pistolet. Wymierzyłam nim w chłopaka, który stanął jak wryty. Wystrzeliłam. Jednak mój pocisk obrał inny tor. Poleciał daleko w chmury. Zszokowana spojrzałam w lewo. Obok mnie stał chłopak w granatowej kurtce. Miał na twarzy bandamkę tego samego koloru,  która prawdopodobnie miała na celu ukryć bliznę pod okiem. Był opanowany, ręce trzymał kurczowo w kieszeni. Zanim zdążyłam zareagować kopnął mnie w brzuch. Skuliłam się i odbiłam w prawo, a wtedy nóż ugodził mnie łamiąc żebra z prawej strony. Nie mogłam nic powiedzieć. Nie potrafiłam. Skuliłam się jeszcze bardziej, a wtedy spojrzałam na chłopaka po lewej. Właśnie odbijał się od ziemi i sunąc w powietrzu nakierował na mnie jedną nogę. Uderzył mnie w kark. Upadłam i poczułam jak tracę świadomość.




Mam nadzieję, że się podoba. Zaczynamy się rozkręcać, co :D.
Martyna.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz